W niedzielę w piłkarskiej Ekstraklasie kibice oglądali trzy spotkania. W stolicy Małopolski Cracovia wygrała Rakowem Częstochowa 3:0, Pogoń Szczecin pokonała Piast Gliwice 1:0, a Legia Warszawa zwyciężyła ze Śląskiem Wrocław 3:0.
Mecz w Krakowie był ciekawym widowiskiem. Obydwa zespoły postawiły na otwarty futbol, więc kibice oglądali sporo składnych akcji, przy czym w drugiej połowie dominacja miejscowych była zdecydowana.
Już w szóstej minucie gola powinien strzelić Sergiu Hanca, lecz źle trafił w piłkę stojąc kilka metrów przed bramką. Chwilę później Rumun kopnął z ostrego kąta i piłka odbiła się od słupka.
Z kolei w 19. minucie mogło być 1:0 dla Rakowa. Jakub Szumski świetnie wznowił grę dalekim wykopem i Miłosz Szczepański popędził sam w kierunku bramki gospodarzy, jednak jego strzał był minimalnie niecelny. Potem bliski szczęścia był Jarosław Jach. Obrońca Rakowa przymierzył z około 25 metrów, lecz piłka przeleciała tuż nad spojeniem.
Cracovia też miała okazje, których nie wykorzystali Janusz Gol i Rafael Lopes. A już w doliczonym czasie gry z 40 metrów huknął David Jablonsky. Szumski nie był w stanie sięgnąć piłki, ale ta odbiła się od poprzeczki.
Po przerwie Cracovia ruszyła na rywala z jeszcze większym impetem i w 53. minucie dopięła swego. Hanca dośrodkował z prawego skrzydła, a Janusz Gol, przeskakując Igora Sapałę, głową posłał piłkę do siatki. Kapitan zaliczył pierwsze trafienie w ekstraklasie od 26 lutego 2012 roku. Wówczas zdobył dwie bramki w wygranym 4:0 przez Legię Warszawa meczu ze Śląskiem Wrocław.
Gol chwilę później został ukarany żółtą kartkę, a że było to już jego ósme takie napomnienie w sezonie, to nie zagra w następnym spotkaniu z Koroną w Kielcach.
Cracovia po objęciu prowadzenia poszła za ciosem i szybko podwyższyła. Bramkę ładnym strzałem z 16 metrów zdobył Kamil Pestka. To było z kolei pierwsze trafienie tego młodego obrońcy w ekstraklasie.
W 77. minucie Szumski popisał się efektowną paradą broniąc strzał Mateusza Wdowiaka. Raków sprawiał wrażenie pogodzonego z porażką. Dopiero w końcówce goście mieli niezłą szansę na kontaktowego gola - po strzale czeskiego obrońcy Tomasa Petraska piłka przeleciała obok słupka.
W następnej akcji powinien paść gol dla "Pasów". Michał Rakoczy minął już interweniującego poza polem karnym Szumskiego, lecz jego strzał z ok. 20 metrów do pustej bramki okazał się niecelny. Młody pomocnik zrehabilitował się za to pudło w doliczonym czasie znakomitym podaniem do Pellego van Amersfoorta i Holender nie miał większych problemów, aby pokonać Szumskiego, czym ustalił wynik spotkania.
Pierwsi w meczu w Szczecinie zaatakowali piłkarze Piasta Gliwice. Już w 1 min z dystansu strzelał Tom Hateley wprost w ręce Dante Stipicy. Jednak już w 8 min Pogoń objęła prowadzenie. Igor Łasicki zagrał daleką piłkę do Adama Buksy, ten głową wypuścił na wolną pozycję Steca, który jak ofensywny rutyniarz strzelił nie dając szans na obronę Frantiskowi Plachowi.
Potem kolejne doskonałe szanse do podwyższenia prowadzenia dla Pogoni mieli: Srdjan Spiridonovic, Zvonimir Kozulj, Adam Buksa.
Od 25. min gra się wyrównała. Gospodarze nieco się cofnęli jakby chcieli oszczędzać siły na drugą połowę, w której mieli grać pod wiatr.
Zaraz po przerwie kolejnej doskonałej sytuacji nie wykorzystał Spiridonovic, przegrywając pojedynek sam na sam z Plachem.
Wprawdzie optyczną przewagę w polu mieli goście, ale to Portowcy stwarzali kolejne groźne sytuacje. Najpierw po rzucie rożnym Usos Korun zablokował strzał Damiana Dąbrowskiego (63 min), a później doskonale spisał się w 70 min. Meczu Plach broniąc uderzenie Buksy.
W 85. min Placha strzałem z linii pola karnego próbował zaskoczyć Sebastian Kowalczyk, ale bramkarz Piasta wygrał i ten pojedynek. Jeszcze w doliczonym czasie gry Słowak okazał się lepszy od Buksy. Niewątpliwie to właśnie on był najlepszym zawodnikiem w ekipie Piasta.
Pogoń przedłużyła serię meczów bez porażki do pięciu spotkań. Piast za to od trzech meczów nie zdobył ani punktu, ani bramki i jest najsłabszym zespołem rundy rewanżowej.
Mecz powinien rozpocząć się doskonale dla Śląska. Damian Gąska, który zagrał w wyjściowym składzie wrocławian, bo za kartki pauzował Michał Chrapek, zabrał piłkę Igorowi Lewczukowi, a ten próbując ratować sytuację powalił zawodnika miejscowych na ziemię. Ponieważ cała sytuacja miała miejsce w polu karnym, sędzia wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Robert Pich, ale strzelił fatalnie i Radosław Majecki nie miał problemu z obroną.
Kilka minut później było 0:1 i ponownie swój udział w akcji miał Gąska. Pomocnik Śląska stracił piłkę w prosty sposób przed własnym polem karnym. Goście błyskawicznie rozegrali akcję, którą skutecznym strzałem zakończył najbardziej aktywny na boisku Paweł Wszołek.
Później znacznie gorącej niż na boisku było na trybunach. Kibice Śląska zrobili taki pokaz pirotechniczny, że arbiter najpierw przerwał mecz, a ponieważ eksplozje petard się przedłużały, nakazał zejść zawodnikom do szatni. Po około 10 minutach piłkarze zaczęli znowu grać, ale sędzia ostrzegł, że jeżeli ponownie będzie musiał przerwać mecz, zakończy go przed czasem.
Po wznowieniu gry na boisku nie działo się wiele. Nie brakowało walki, ale składnych akcji było niewiele. Lepiej prezentowali się przyjezdni, którzy grali dokładniej i przede wszystkim szybciej. Najlepszą okazję na drugiego gola miał Walerian Gwilia, który znalazł się sam na sam z bramkarzem Śląska, ale tak długo zwlekał z oddaniem strzału, że jeden z obrońców gospodarzy wybił mu piłkę spod nóg.
Śląsk najlepszą okazję mógł mieć po odważnym wyprowadzeniu piłki spod własnego pola karnego przez Wojciecha Gollę. Wrocławianie wychodzili trzech na dwóch, ale w decydującym momencie obrońca gospodarzy tak podał piłkę, że wysłał swojego kolegę z drużyny w narożnik boiska.
W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił. Nadal lepiej prezentowali się przyjezdni, którzy grali płynniej i szybciej, Śląsk ograniczał się praktycznie do zagrywania długich piłek, ale sytuacji bramkowych nadal brakowało.
O emocje postarali się w końcu sami obrońcy gospodarzy, którzy tak wybijali piłkę, że w idealnej sytuacji znalazł się Luquinhas. Zawodnik gości przymierzył, ale Matus Putnocky popisał się fantastycznym refleksem i nadal było 0:1.
Z czasem zaczęła zarysowywać się przewaga Śląska. Wrocławianie byli częściej przy piłce, a ciężar gry przesunął się na połowę przyjezdnych. Szansę na wyrównującego gola miał Piotr Samiec-Talar po składnej akcji, ale trafił wprost w Majeckiego.
W momencie, kiedy Śląsk zaczął przejmować inicjatywę, goście zadali drugi cios, w czym pomogli im ponownie sami rywale. Obrońcy Śląska tak wybijali piłkę z własnego pola karnego, że ta trafiła pod nogi Jose Kante, który z kilku metrów z ostrego kąta trafił do siatki.
Na tym emocje praktycznie się skończyły. Gospodarze niby jeszcze próbowali odrabiać straty, ale wyraźnie grali już bez wiary w sukces. Na dodatek po kontrataku oraz podaniu najlepszego na boisku Wszołka trzeciego gola dla przyjezdnych strzelił Luquinhas.
ZOBACZ: Ireneusz Mamrot zwolniony z Jagiellonii Białystok. Powodem słabe wyniki drużyny