W niedzielę w Ekstraklasie rozegrano trzy mecze. Grały drużyny, które reprezentują nasz kraj w rozgrywkach Ligi Europy. W Zabrzu Górnik zremisował z Wisłą Płock 1:1, W Gdyni miejscowa Arka uległa Jagielloni 0:2, a w Poznaniu Lech wygrał z Cracovią 2:0.

REKLAMA

Festiwal błędów w Zabrzu

Przed meczem nad Zabrze przyszły czarne chmury. Nie był to jednak zły znak dla Górnika, szczególnie biorąc pod uwagę przebieg pojedynku. Zdobył on punkt, a burza ostatecznie nie rozszalała się nad stadionem.

W pierwszej połowie przygniatającą przewagę posiadali piłkarze z Płocka. Jednak nie mieli pomysłu na przejście skomasowanej defensywy. Najbliżsi zdobycia gola byli 35. minucie. Po strzale Nico Vareli piłkę odbił Tomasz Loska, zaś skutecznej dobitce Ricardinho zapobiegł Dani Suarez.

Górnik w tej części meczu mógł wyjść na prowadzenie trzy minuty później. Wówczas długi rajd prawym skrzydłem przeprowadził Daniel Smuga. Zdołał zagrać piłkę w pole karne rywale. Było tam dwóch zawodników gospodarzy, ale nie potrafili dobrze uderzyć na bramkę.

Po zakończeniu przerwy niedługo musieli czekać kibice, aby obejrzeć bramkę. W 46. minucie piłka trafiła do będącego na lewym skrzydle Mateusza Szwocha. Po jego centrze Ricardinho wślizgiem pokonał Loskę.

Trener zabrzan Marcin Brosz widząc, że gra jego podopiecznych dalej się nie klei - zdecydował się na podwójną zmianę. Na boisko wszedł Igor Angulo, a kilkadziesiąt sekund później Jesus Jimenez. Pierwszy z nich zdobył wyrównującą bramkę.

W 54. minucie Loska mógł mówić o dużym szczęściu, że z jego winy nie padł drugi gola dla Wisły. Wybiegł poza pole karne, aby uprzedzić Ricardinho. Jednak ku zdumieniu obserwatorów spotkania, skiksował. Na szczęście dla bramkarza, gracz z Płocka zbyt długo składał się do strzału i dzięki interwencji Michała Koja wywalczył tylko rzut rożny.

Na kwadrans przed zakończeniem spotkania ambitnie i udanie powalczył o piłkę w pobliżu narożnika boiska Adrian Gryszkiewicz (na połowie rywala). Po jego dośrodkowaniu bez problemu Thomasa Daehne pokonał Angulo. Pięć minut później Mateusz Szwoch mógł zapewnić trzy punkty swojej drużynie, ale mając przed sobą tylko bramkarza przestrzelił.

W porównaniu do czwartkowego meczu drugiej rundy eliminacji Ligi Europy z portugalskim zespołem Rio Ave trener gości Ireneusz Mamrot wymienił pięciu zawodników z pola. Wicemistrzowie Polski dali się wyszumieć piłkarzom Arki, a później, niczym rasowy bokser, wypunktowali rywali.

Jagiellonia ze zmianami w składzie i zwycięstwem

W pierwszej połowie gra toczyła się pod wyraźne dyktando gospodarzy, którzy nie potrafili jednak wypracować sobie groźniejszej sytuacji. Tymczasem jedyny celny strzał przyjezdnych przyniósł im gola. W 36. minucie Karol Świderski przejął wybitą piłkę głową przez Adama Marciniaka i pomimo asysty Nabila Aankoura zaskoczył Pavelsa Steinborsa uderzeniem z 25 metrów.

Dwie minuty później bliski doprowadzenia do remisu był Luka Maric, ale Marian Kelemen obronił strzał z woleja środkowego obrońcy Arki.

Po przerwie optyczną przewagą nadal posiadali żółto-niebiescy, ale nic z niej nie wynikało. Jedynie w 64. minucie po dośrodkowaniu z lewej flanki Marciniaka Goran Cvijanovic główkował nad poprzeczką. 180 sekund później zawodnicy "Jagi", przy biernej postawie defensorów rywali, przeprowadzili drugą skuteczną akcję. Łukasz Zbozień pozwolił Martinowi Pospisilovi na dośrodkowanie z lewej strony, Maric nie zablokował Świderskiego i golkiper Arki po raz drugi musiał wyciągać piłkę z siatki.

Po tej stracie z gospodarzy wyraźnie zeszło powietrze. Podopieczni trenera Zbigniewa Smółki atakowali bez przekonania, natomiast goście przeprowadzili kilka groźnych akcji i powinni odnieść wyższe zwycięstwo.

W ślady prawego pomocnika białostockiej drużyny, który za chwilę po strzeleniu drugiego gola opuścił boisko, mógł zwłaszcza pójść Roman Bezjak. W 76. minucie słoweński napastnik główkował tuż obok słupka, a cztery minuty później nie wykorzystał sytuacji sam na sam z bramkarzem gospodarzy. W obu przypadkach dokładnymi zagraniami popisywał się lewy obrońca Jagiellonii, Islandczyk Bodvar Bodvarsson.

Dominacja Lecha Poznań na pustym stadionie

Spotkanie toczyło się niemal w absolutnej ciszy, bowiem Lech, w związku z karą nałożoną przez wojewodę wielkopolskiego, mecze musi rozgrywać bez kibiców. Ta sytuacja wkrótce się jednak zmieni, bowiem w sobotę wojewoda znacznie obniżył sankcję z ośmiu spotkań (trzy w europejskich pucharach i pięć w lidze) do trzech. Fani "Kolejorza" wejdą na trybuny już w najbliższy czwartek na rewanżowy pojedynek z Szachtiorem Soligorsk w drugiej rundzie eliminacji Ligi Europejskiej.

Poznaniacy już od pierwszej minuty wzięli sprawy w swoje ręce i zepchnęli rywali na ich własną połowę. Widać było po ich stronie większą ochotę do gry, mogły się podobać rajdy lewą stroną boiska Wołodymyra Kostewycza. Sporo pracy miał Maciej Gostomski, który trzy lata temu z Lechem sięgał po mistrzowski tytuł.

W 20 min. po efektownej akcji gospodarzy, Kostewycz płasko zagrał do Christiana Gytkjaera, ten jednak trafił w bramkarza Cracovii. Dobitka Darko Jevticia była już w zasadzie formalnością.

Przez kolejny kwadrans nie działo się zbyt wiele interesującego, dopiero w końcówce pierwszej odsłony "Pasy" zaczęły wykazywać więcej zaangażowania w akcje ofensywne.

Tuż przed przerwą Cracovia mogła wyrównać, bowiem w polu karnym piłka po rykoszecie trafiła w rękę Rafała Janickiego. Przewinienie było tak oczywiste, że sędzia Mariusz Złotek nie musiał korzystać z wideoweryfikacji, a nawet sam winowajca, co rzadko się zdarza, w ogóle nie protestował. Michał Helik z 11 metrów strzelił jednak nad poprzeczką.

W 51. minucie mogło być 2:0. Jevtic wyprowadził kontrę, ale trochę na siłę szukał podania do któregoś z partnerów i zagrał piłkę do będącego na pozycji spalonej Kostewycza.

Podopieczni Ivana Djurdjevica kontrolowali przebieg gry, a goście w miarę upływu czasu stawali się coraz bardziej bezradni. W ataku pozycyjnym nie mieli pomysłu, co zrobić z piłką, nie radzili sobie z pressingiem piłkarzy Lecha, którzy atakowali przeciwnika już na ich własnej połowie.

Świetnej okazji na podwyższenie rezultatu nie wykorzystał debiutujący w polskiej ekstraklasie Joao Amaral. Portugalski napastnik, który zdobył już gola dla nowego klubu (w czwartek w LE z Szachtiorem) znalazł się sam na sam z Gostomskim, ale przegrał ten pojedynek. Kontry gospodarzy były coraz groźniejsze i po centrze Macieja Gajosa, Gytkjaer, który pełnił w tym meczu rolę kapitana drużyny, głową pokonał Gostomskiego.

(ag)