Warszawska prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie wykrycia dopingu u Kornelii Marek - zdyskwalifikowanej polskiej biegaczki narciarskiej, uczestniczki Igrzysk Olimpijskich w Vancouver. Prokuratura uzasadniła swoją decyzję "brakiem znamion przestępstwa".
Prokurator ustalił, że fizjoterapeuta, który podał środek zawodniczce, miał stosowne uprawnienia w postaci dyplomu lekarskiego - tłumaczy rzeczniczka stołecznej Prokuratury Okręgowej Monika Lewandowska. Dodała, że prokurator nie badał, czy podany Marek środek był na liście medykamentów zakazanych w profesjonalnym sporcie. Według prokuratury, z treści zawiadomienia nie wynika, że pani Kornelia Marek została narażona na realne, konkretne i natychmiastowe niebezpieczeństwo utraty życia lub uszczerbku na zdrowiu - dodała rzeczniczka prokuratury.
Decyzja jest nieprawomocna. Jedyną osobą, która może się od niej odwołać, jest sama Kornelia Marek, która w tym postępowaniu ma status pokrzywdzonej. Nie wiadomo, czy zechce skorzystać z tego prawa.
Pod koniec kwietnia Międzynarodowy Komitet Olimpijski potwierdził oficjalnie złamanie przepisów antydopingowych przez polską biegaczkę i zweryfikował wyniki wszystkich zawodów z jej udziałem w igrzyskach w Vancouver. MKOl skierował dokumenty w tej sprawie do Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS), która podejmie decyzję o długości dyskwalifikacji Polki.
Polka zrezygnowała z możliwości osobistego wyjaśnienia sprawy. Przesłała do MKOl pisemne oświadczenie, w którym przyznała, że przed i w trakcie igrzysk przyjmowała zastrzyki. Zaznaczyła, że wykonywał je terapeuta Witalij Trypolski i to on mógł podać jej zabronione środki. Sama była przekonana, że są to legalne substancje. Nie przyznając się do winy Marek jednocześnie zapewniła, że jest świadoma konsekwencji, jakie mogą ją spotkać i akceptuje je.
Komisja uznała Marek winną złamania przepisów antydopingowych. Zwrócono uwagę, na fakt, że zawodniczka nie próbowała ustalić, jakie środki jej podawano, a przyznała, że brała zastrzyki. Na tej mocy unieważniono wszystkie wyniki jej startów w Vancouver.
Był to jedyny przypadek stosowania dopingu wykryty na tegorocznej olimpiadzie. Nie czekając na decyzję FIS, specjalna Komisja Dyscyplinarna Polskiego Związku Narciarskiego (PZN) zdyskwalifikowała ją na dwa lata.
Kara dotknęła również inne zawodniczki ze sztafety - PKOl musi niezwłocznie zwrócić dyplomy otrzymane przez Justynę Kowalczyk, Paulinę Maciuszek i Sylwię Jaśkowiec za występ w sztafecie.