Ma 35 lat i trójkę dzieci, cztery razy startowała w igrzyskach, jest halową mistrzynią świata 2012 w skoku wzwyż, ale teraz przyszło jej stoczyć największy w życiu bój. W czerwcu u Amerykanki Chaunte Lowe zdiagnozowano raka piersi, ale się nie poddaje i chce wystąpić w Tokio.

REKLAMA

Latem przeszła całkowitą masektomię i postanowiła nie ukrywać choroby. Wrzucała zdjęcia na portalach społecznościowych. Nie wstydziła się łysiny, czy wycieńczenia organizmu. Pokazywała i opisywała to, z czym przyszło jej się zmierzyć, nie tracąc przy tym optymizmu. Cały czas trenowała - na tyle, na ile pozwalał jej organizm i samopoczucie.

"Nie piję, nie palę, ale za to codziennie ćwiczę. Rak nie ma tu żadnego znaczenia i w niczym mi nie przeszkadza" - napisała na Instagramie.

Nie poddaje się, bo jej celem jest udział w piątych igrzyskach w karierze. Chciałaby na przełomie lipca i sierpnia wystąpić w Tokio.




Najgorszy i najcięższy trening w życiu

"Długa droga przede mną. Wiem o tym, ale cieszę się z każdego małego kroku. Za każdym razem jak jechałam na igrzyska, celem był medal. Tym razem patrzę na to całkowicie inaczej. Marzę o tym, by znaleźć się znowu w reprezentacji i by móc opowiedzieć swoją historię. Może dzięki temu ktoś pójdzie na badania i uniknie najgorszego. Jak pokazują statystyki, jedna na osiem kobiet będzie musiała się zmierzyć z tych schorzeniem, a im wcześniej zostanie zdiagnozowana, tym większe ma szansę na dalsze życie" - zaznaczyła Lowe.

W tej chwili przechodzi jeszcze chemioterapię. "Wyobrażałam to sobie całkowicie inaczej. Wydawało mi się, że mój organizm będzie zniszczony tak jak po ciąży, ale to coś kompletnie innego. Po każdej sesji w szpitalu czuję się jakbym wykonała najgorszy i najcięższy trening w życiu, a przecież tylko leżałam. To trudne doświadczenie, ale chcę o tym mówić, chcę dzielić się swoją historią" - dodała.


Historia Lowe nie jest typowa. Już rok wcześniej wyczuła guza w piersi, poszła do lekarza, który zapewnił ją, że to nie rak. Dopiero po 12 miesiącach okazało się, że się pomylił.

"I to było w tym straszne. Gdy wyczułam guzka, byłam pewna, że to rak. Płakałam, potwornie się bałam. Lekarz mnie uspokoił, dostałam kopa do dalszego życia, po czym się okazało, że będę musiała się jednak zmierzyć z chorobą. Trudno było mi się z tym pogodzić, ale co miałam zrobić? Musiałam podjąć rękawicę" - wspomina wicemistrzyni świata z Helsinek (2005).

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Piątek trafi do Premier League? Jest propozycja wymiany