Maja Włoszczowska zdobyła w kanadyjskiej miejscowości Mont Sainte Anne tytuł mistrzyni świata w kolarstwie górskim. To jej największy sukces w karierze, obok srebrnego medalu olimpijskiego z Pekinu.
Zawodniczka CCC Polkowice wyprzedziła o 48 sekund broniącą tytułu Rosjankę Irinę Kalentiewą oraz o 52 sekundy Amerykankę Willow Koerber.
Siódma była Anna Szafraniec, potwierdzając, że wciąż należy do światowej czołówki. Złota medalistka sprzed roku w kategorii młodzieżowej Aleksandra Dawidowicz w swoim debiucie w elicie dojechała do mety na 21. pozycji. Magdalena Sadłecka zeszła z trasy na drugiej rundzie.
O tęczowej koszulce Włoszczowska marzyła od lat. Była już mistrzynią świata w maratonie (2003), ale w olimpijskiej konkurencji cross country takiego sukcesu jeszcze nie odniosła (miała kilka srebrnych medali). Po złoto jechała przed rokiem do Canberry. Plany zawodniczki z Jeleniej Góry pokrzyżował jednak koszmarny wypadek na treningu już w Australii, kiedy uderzyła głową w skałę, doznając bardzo bolesnych obrażeń twarzy.
Do Kanady Włoszczowska pojechała pełna optymizmu. Po czterotygodniowym zgrupowaniu w Zieleńcu trener Andrzej Piątek zapewniał, że jest doskonale przygotowana, co potwierdziły już pierwsze kilometry sobotniego wyścigu. Mimo miejsca dopiero w trzecim rzędzie na starcie (efekt jej absencji w Canberze), szybko przebiła się do czołówki. Na wjeździe na pierwszą z czterech rund była na drugiej pozycji, tuż za Włoszką Evą Lechner. Kończąc pierwsze okrążenie nadal była druga, tym razem za Kanadyjką Catharine Pendrel, a przed półmetkiem objęła prowadzenie, a później systematycznie powiększała przewagę.
Na ostatnim okrążeniu stało się jasne, że już nikt jej nie dogoni. Włoszczowskiej nie dane jednak było finiszować z biało-czerwoną flagą.
Flagi nie dałem. Nie sposób było przepchać się wśród tysięcy kibiców. Jakie wrażenia? Zrealizowaliśmy plan i swoje marzenia. Majka miała jechać na czele, aby nikt jej nie przeszkadzał. Z tyłu goniło ją kilka zawodniczek, a w takiej grupce zawsze może coś się przyplątać, jakiś wypadek. Majka natomiast robiła swoje, z każdym kilometrem jej przewaga rosła. Na długo przed finiszem byłem pewny, że będzie złoto- powiedział Andrzej Piątek.
Trener kadry podkreślił, że zaprocentowało dokładne rozpoznanie terenu. Przyjechaliśmy tutaj w czerwcu. Poznaliśmy każdy zjazd, każdy zakręt, każdy kamień. W nocy i dziś rano lało. Trasa stała się śliska i doradziłem Majce, by na jednym zjeździe zeszła z roweru i zbiegała. Tak też Majka zrobiła. Rywalki raczej nie zsiadały, ale okazało się, że nie tylko nie traciła do nich na tym fragmencie, ale zyskiwała. Zrealizowała plan perfekcyjnie. Udowodniła jeszcze raz, że zawsze można na nią liczyć - skomentował Piątek.