Fiński trener Hannu Lepistoe uważa, że liczne zmiany wprowadzone przez FIS w skokach narciarskich nie mają dużego wpływu na rywalizację. Jego zdaniem i tak wygrywają po prostu ci, którzy są najlepsi. W rozmowie z reporterem RMF FM Patrykiem Serwańskim mówi także o kryzysie w fińskich skokach i skoczach, z którymi najlepiej mu się współpracowało.

REKLAMA

Patryk Serwański: W ostatnich latach skoki przeszły dużą rewolucję. Zmieniły się zasady, teraz choćby przelicza się na punkty wiatr. Zmieniają się także narty, kombinezony, przepisy związane z ekwipunkiem skoczka. To dobra droga dla tej dyscypliny. Te zmiany pomagają?

Hannu Lepistoe: Zasady się zmieniają, ale na czele ciągle są ci sami zawodnicy. W 2002 roku na skoczniach rządzili Simon Ammann, Adam Małysz, Janne Ahonen czy Matti Hautamaeki i w 2010 roku cały czas skakali ci sami zawodnicy. Mamy rok 2012, a w czołówce nadal utrzymuje się choćby Noriaki Kasai. Reguły się zmieniają, ale najlepsi zawsze wracają. Myślę, że za dużo mówi się o tych zmianach i efektach, które wywierają, bo najlepsi zawsze będą najlepsi. Wyjątkowy jest właśnie Kasai. Zaczął skakać w Pucharze Świata w 1989 roku i nic się nie zmienia. Mimo wielu zmian, potrafi daleko skakać i zdobywać punkty.

O Kasaim mówi się, że to jeden z najbardziej lubianych zawodników w cyklu Pucharu Świata. Pan był przy skokach w ostatnich kilkudziesięciu latach. Może pan to potwierdzić?

Znam Noriakiego od początku jego kariery, od końca lat 90-tych. To fenomen skoczni. Kilka lat temu wydawało się, że już będzie kończył karierę, ale wrócił do formy i teraz skacze jak młodzieniaszek. Z całą pewnością mogę przyznać, że to jeden z najsympatyczniejszych zawodników w całym cyklu. Przez ponad 20 lat nauczył się witać chyba we wszystkich językach, które są obecne w Pucharze Świata.

Co dzieje się z fińskimi skoczkami? Jeszcze niedawno byli Janne Ahonen, Matti Hautamaeki, Risto Jussilainen, wcześniej Ari-Pekka Nikkola czy Toni Nieminen. Teraz gwiazd brakuje.

W Finlandii sytuacja pogarsza się systematycznie od kilku lat. Krok po kroku spadaliśmy w światowej hierarchii. Teraz system praktycznie upadł. Nie ma trenerów, skoczków, brakuje pieniędzy. Naprawienie tej sytuacji zajmie na pewno kilka lat. W Polsce sytuacja się odwróciła. Po sukcesach Małysza ruszył system i teraz wszystko u was działa jak należy.

Z kim w trakcie trenerskiej kariery najlepiej się panu współpracowało?

Trudno mi to stwierdzić, bo przecież w trakcie kariery byłem albo trenerem kadry, albo personalnym trenerem konkretnych zawodników. Oczywiście Adam Małysz jest niezwykłym profesjonalistą, w ostatnich latach to była taka moja wisienka na torcie. Bardzo łatwo się z nim pracowało, nie zadawał zbędnych pytań tylko pracował. Wyjątkowy był dla mnie także Jari Puikonen, z którym pracowałem przez całą jego karierę jako trener indywidualny. Osiągał naprawdę dobre rezultaty. Na pewno muszę wymienić także Thomasa Morgensterna, który wchodził do austriackiej kadry już w wieku 15 lat.

Po latach spędzonych na skoczni jako trener teraz poświęcił się pan komentowaniu zawodów w fińskim Eurosporcie. Odczuwa pan jakieś różnice?

Kiedy byłem trenerem, mogłem decydować o wielu rzeczach, planować, reagować. Teraz jestem tylko biernym obserwatorem, komentatorem. Czasami to dla mnie trudna sytuacja.