O. Arkadiusz Dąbek, franciszkanin pracujący w Zielonej Górze to zapalony rowerzysta. Nie tylko jeździ, ale też projektuje i tworzy tandemy nawet dla 4 osób. „W mojej głowie jest wiele pomysłów. Lubię jeździć na rowerze i trenować przez cały rok, a w zimie jednak jest problem, kiedy jest śnieg. Zacząłem więc myśleć nad śnieżnym rowerem. Udało mi się go zrobić” – mówi.
3 czerwca obchodzony jest Światowy Dzień Roweru (World Bicycle Day). Dzień ten został ustanowiony przez Organizację Narodów Zjednoczonych.
Agnieszka Der, RMF MAXXX: Kiedy zaczęło się u ojca pasja rowerowa?
O. Arkadiusz Dąbek OFMConv, franciszkanin: Ta pasja rozpoczęła się w wieku 16 lat. Pochodzę z Sanoka. Ogromnym przeżyciem było dla mnie w wieku 16 lat po raz pierwszy pojechać rowerem 180 km w Bieszczady i zobaczyć te piękne góry. I wtedy chciałem więcej zobaczyć, więcej zwiedzać, więcej poznawać. Później zdarzały mi się kilkudniowe podróże. I to tak trwało kilka lat.
Kiedy już byłem zakonnikiem i poszedłem po studiach na pierwszą placówkę do Wrocławia, podzieliłem się swoją pasją w gazecie parafialnej. Artykuł ten przeczytał jeden z kolarzy i nawiązał ze mną kontakt. Zapytał mnie, czy nie zechciałbym pojechać na zawody i czy nie mógłbym być kapelanem ich grupy kolarskiej. Wtedy już prowadziłem wiele grup duszpasterskich i nie miałem dużo wolnego czasu, więc podziękowałem za propozycję. Jednak on pozostawił kontakt na siebie, za jakiś czas przypomniał o sobie, a ja z ciekawości zajrzałem na ich stronę internetową. W końcu na pierwsze zawody w Trzebnicy na 150 km, gdzie bez żadnego przygotowania miałem dość dobry wynik, bo na ponad 300 osób znalazłem się w pierwszej setce. Nie było naprawdę źle, a przy okazji zasmakowałem tego, jak się jedzie w peletonie, w większej grupie. Ponadto w trakcie zawodów były bardzo dobre rozmowy. Kiedy powiedziałem kim jestem, to to prowokowało rozmowy na tematy duchowe. Tak nawiązałem z nimi bliższą relację. Zacząłem uczyć się od nich techniki jazdy i to zaczęło jeszcze bardziej nakręcać moją pasję do tego stopnia, że zacząłem z nimi jeździć na treningi, i coraz częściej startować w zawodach.
Jak ojcu szło w tych zawodach?
Zobaczyłem, że im dłuższe pokonuję odcinki, maratony, ultra maratony, to w klasyfikacji jestem coraz wyżej, dobrze sobie radzę. Stąd wystartowałem w zawodach na 600 km i zająłem trzecie miejsce. Potem na 1000 km "Bałtyk - Bieszczady Tour" i byłem w pierwszej 40-stce na ponad 200 osób. Też całkiem dobry wynik. Potem z kolei były zawody dookoła Polski na 3200 km i zająłem 4. Miejsce - podium straciłem tuż przed metą. To dodawało mi niesamowitych skrzydeł. Zacząłem innych tym zarażać swoją pasją w parafii, zachęcać do jazdy rowerem. Zależało mi też na współbraciach. Raz zapytałem w klasztorze braci: "Kto dziś ma ochotę wybrać się ze mną na rower?". Nie było chętnych. Pytałem dalej: "A gdyby był w klasztorze tandem, to pojechałby ktoś ze mną?". I wtedy z uśmiechem powiedzieli: "Oczywiście. Ty byś kręcił, a my byśmy sobie siedzieli. Wtedy nie ma problemu". Ja na to: "Dobra. Trzymam was za słowo. Jak tutaj po wakacjach pojawi się tandem, to pojedziemy razem. Wtedy nie będzie wymówek". Oczywiście oni to wszystko obrócili w żart. A ja podszedłem do tematu poważnie. Stwierdziłem, że w domu u rodziców mam dwa stare rowery górskie, to pospawałem je ze sobą i zrobię taką prowizorkę, tandem, który na tyle będzie sprawny, że będzie można na nim jechać, bo słyszałem, że ludzie tak robią.
Kiedy pojechałem na wakacje do rodziców, zabrałem się za to. Miałem pewne problemy, bo brakowało mi trochę części. Zacząłem szukać informacji w internecie, jak można te problemy rozwiązać. Natrafiłem na fora, gdzie ludzie się wypowiadali, z czego zrobić np. ramę. Ktoś napisał, że z bambusa. Oczywiście ja w to nie wierzyłem. Myślałem: jak można zrobić rower z bambusa, a do tego tandem? Zacząłem jednak więcej czytać na ten temat i okazało się, że są możliwości. Zacząłem poznawać tę technologię, jak to się robi i stwierdziłem, że wcale nie jest to takie trudne. Uznałem, że jestem w stanie to zrobić. Zacząłem to projektować. Z czasem trafiłem na zdjęcia rowerów 4 i 5-osobowych. Wtedy stwierdziłem, że to w ogóle jest świetne rozwiązanie, wziąć czterech braci na rower.
Tak zrodził się pomysł na rower, złożony z klocków, elementów, modułów. Gdyby nie wypalił na cztery osoby, to można go skrócić na trzy, a jeśli nie, to na dwie osoby. I w końcu zrobiłem ten rower, pierwszą wersję.
Jak duży był ten rower?
Miał 4 metry. Jeździło się nim jak tir-em. Można było jeździć samemu, bądź w dwie osoby. Nie było żadnego problemu. Ale przy 3,4 osobach tracił na sztywności. Był co prawda w stanie dźwignąć tę masę, nawet pół tony, ale trochę się chwiał. Udało się nam ujechać 20 metrów, ale nie można było na dłuższą metę utrzymać kierownicy. Skróciłem go ostatecznie z 4 do 2 osób. W wakacje przejechałem na nim ponad 3 tys. km. Pojechałem nim z Zielonej Góry do domu do Sanoka. Jeździli ze mną kuzyni, brat.
Jednak po 2 latach pomyślałem: czemu nie zrobić drugiej wersji, lepszej, wyciągając wnioski ze wcześniejszych doświadczeń? I tak zacząłem robić drugą wersję roweru 4-osobowego. Jestem teraz na etapie klejenia tej ramy. Jeszcze nie jest on skończony. Mam jednak nadzieję, że ta wersja już wypali i nie będzie problemu ze sztywnością i będzie można jeździć w cztery osoby.
Jakie jeszcze ojciec ma pomysły?
W mojej głowie jest wiele pomysłów. Lubię jeździć na rowerze i trenować przez cały rok. W zimie jednak jest problem, kiedy jest śnieg. Zacząłem więc myśleć nad śnieżnym rowerem. Oczywiście udało mi się go zrobić, ale to nie jest mój nowatorski pomysł, bo jest on zaczerpnięty z rowerów, które już istnieją, które są w sprzedaży, ale są one drogie. Stwierdziłem zatem, że sam sobie taki rower zrobię. Jestem z wykształcenia inżynierem, więc nie będzie to dla mnie żaden problem coś takiego skonstruować. Zacząłem myśleć, jak to wszystko przerobić, żeby to zdało egzamin. I udało się. Ściągnąłem przednie koło, zamontowałem nartę, z tyłu zrobiłem gąsienicę i wówczas mogłem jeździć nawet po głębszym śniegu. Zrobiłem go na dwa ostatnie tygodnie zimy, i kiedy był śnieg, to jeździłem nim po lesie. Było to niesamowitą frajdą, atrakcją dla ludzi, bo czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Dzięki temu mogłem sobie trenować.
\