Uciekłem z wojska, uciekłem z Polski na Śląsk – mówi Jan Benigier. W Wuppertal jeździliśmy nad rzeką kolejką i to były nasze przygotowania do meczu – wspomina legenda Ruchu Chorzów. Niebiescy obchodzą w poniedziałek setną rocznicę powstania klubu. Benigier to jedna z legend chorzowskiej drużyny. W pierwszej części rozmowy opowiedział nam o tym, jak dryblingiem ośmieszał chorzowskich piłkarzy, choć nie wiedział, że jest na treningu Ruchu. Później w 1973 roku wraz z kolegami rozegrał pamiętny mecz w europejskich pucharach. Zawodnicy mieli wtedy nie dostać premii, zamiast tego otrzymali nieprawdopodobną wdzięczność przeciwników. Lata siedemdziesiąte w Ruchu Chorzów z Janem Benigierem wspomina Paweł Pawłowski z redakcji sportowej RMF FM.

REKLAMA

Paweł Pawłowski RMF FM: Pana historia związana Ruchem zaczęła się od wojska.

Jan Benigier: Za wojskiem za bardzo nie przepadałem, ale wojsko uparło się na mnie. Kiedy zacząłem grać w reprezentacji Polski juniorów, to wtedy właśnie uparło się na mnie wojsko. Było nas dwóch - ja i mój brat. Jego wcielono do wojska do Drawska Pomorskiego. Jeśli ja poszedłbym do wojska, to dwóch z jednego domu nie musiałoby służyć ojczyźnie i jego by zwolnili. Zgodziłem się i pojechałem do jednostki do Bydgoszczy do klubu sportowego Zawisza. Brat był mi za to wdzięczny. Byłem w tym wojsku krótko. Wyszedłem, bo niby miałem chorą nogę. Za kilkanaście dni zorientowano się w sytuacji i z powrotem do wojska mnie ściągnięto. Znów trafiłem do Bydgoszczy. Postanowiłem, że jak mi się uda, to postaram się jak najszybciej z wojska wyjść. Grałem tam w piłkę tak naprawdę za darmo, bo tylko za sam żołd. Pozostali koledzy, którzy ze mną grali, dostawali normalne pieniądze, bo byli na wojskowych etatach. Udało mi się wreszcie wyjść z tego wojska, choć nie odsłużyłem całego roku. Nie było jednak wyjścia i trzeba było uciekać gdzieś, gdzie mogliby mi pomóc. Polecono mi Śląsk i obiecano mi, że gdzieś mnie tam ukryją, jeśli tylko będę dobrym piłkarzem. Tak też się stało. Znalazłem się w Ruchu Chorzów i potem przeniesiono mnie do rezerwy. Tym sposobem byłem w wojsku tylko rok.

Kiedy przyjechał pan na pierwszy trening, to nie wiedział pan, że jest w Ruchu Chorzów.

Rozmawiałem z takim łowcą talentów, który przyjechał do Bydgoszczy i powiedział mi, że interesuje się mną Lech Poznań i Legia Warszawa. Miałem odezwać się do tegoż łowcy, ale tego nie zrobiłem. Wylądowałem w Radomsku i chciałem napawać się wolnością. Nagle otworzyły się drzwi domu mojej mamy i stanął w nich łowca. Przyznał, że dowiedział się, że przeniesiono mnie do cywila, zatem proponuje, żebyśmy pojechali na Śląsk, ale nie powiedział do jakiego klubu. Wcześniej była mowa o tym, że mam szansę grać w drugoligowym Piaście Gliwice, albo w GKS-ie Katowice. Pojechaliśmy więc do tego Piasta, ale wylądowałem w Ruchu Chorzów, nie wiedząc, że to nie jest Piast. Na treningu pokłóciłem się z trenerem Michalem Vicanem; on usunął mnie z boiska za to, że pozwalałem sobie na ośmieszanie dryblingiem niektórych zawodników. Myślałem, że mogę sobie na to pozwolić, bo Piast, w którym myślałem, że jestem, nie jest aż takim wielkim klubem. Idąc później na pociąg, dowiedziałem się, że byłem w Chorzowie. Zdążyłem dojść do kasy i kupić bilet, ale kierownik drużyny mnie dogonił i powiedział, że wracamy, bo trener Vican chce ze mną porozmawiać. I tak się zaczęła moja kariera w Ruchu.

Co Ruch miał w sobie wyjątkowego za czasów, kiedy pan grał i zdobywał z klubem tytuły Mistrza Polski?

Pojechaliśmy więc do tego Piasta, ale wylądowałem w Ruchu Chorzów, nie wiedząc, że to nie jest Piast. Na treningu pokłóciłem się z trenerem Michalem Vicanem; on usunął mnie z boiska za to, że pozwalałem sobie na ośmieszanie dryblingiem niektórych zawodników. Myślałem, że mogę sobie na to pozwolić, bo Piast, w którym myślałem, że jestem, nie jest aż takim wielkim klubem.

Trener - wyjątkowy facet. Gdyby go nie było, to Ruch prawdopodobnie nie grałby w europejskich pucharach i nie byłby dwukrotnie mistrzem Polski w tych latach. Jego umiejętności organizacyjne pozwalały na jeżdżenie po Europie. Nigdy nie było nam wstyd. Wręcz odwrotnie! Niejednokrotnie schodziliśmy z boiska, patrząc jeden na drugiego, i mówiliśmy: przecież my jesteśmy lepsi i stanowimy dużo lepszą organizacje gry. Ludzie przychodzili na mecze Ruchu w liczbie kilkudziesięciu tysięcy; bili brawo. Szkoda tylko, że większość zawodników, kiedy ja dołączałem do klubu, była już zaawansowana wiekowo. Koledzy byli starsi ode mnie o pięć czy siedem lat. Wiadomo było, że za kilka lat będą chcieli odejść z Ruchu. Wtedy z Polski można było wyjechać, mając dopiero 30 lat.

Pamiętny moment w europejskich pucharach miał miejsce w 1973 roku.

Trafiliśmy na niemiecki zespół Wuppertaler SV. To była mocna drużyna z czołówki Bundesligi. Wygraliśmy z nimi u siebie 4:1. Jadąc do Niemiec, spytałem się prezesa o finanse dotyczące ewentualnego zwycięstwa. Chodził o dodatkowe premie za wygraną. Kierownik zespołu stwierdził, że jak przejdziemy Niemców - jest premia. Jeśli wygramy jeden mecz, ale w drugim przegramy i nie awansujemy - premii nie ma. Dotarliśmy na miejsce, pojeździliśmy kolejką, wiszącą nad rzeką - to były nasze przygotowania do meczu. W szatni pojawiła się delegacja niemiecka, która zaproponowała, żebyśmy mecz przegrali, ale takim wynikiem, że możemy awansować. Zaczęły się wtedy jakieś dziwne i niezbyt przyjemne rozmowy w szatni. Ja po niemiecku mówiłem wtedy słabo, ale zrozumiałem tylko tyle, że mamy mecz przegrać. Powiedziałem, że nie zgadzam się na to. Stwierdziłem, że kiedy wyjdziemy na boisko, to musimy od razu strzelić pierwsza bramkę, bo ja im nie wierzę. Pierwszą bramkę strzeliłem ja, chyba już w dziewiątej minucie. Mecz zakończył się wynikiem 5:4 dla Niemców. 60 tysięcy ludzi biło brawo, a ja muszę powiedzieć, że mogliśmy ten mecz wygrać. Niemcy natomiast grali o życie. Przy takim wyniku, my awansowaliśmy, ale oni cieszyli się ze zwycięstwa przed własną publicznością. Wrzawa, jaka tam była... Uściski niemieckich kibiców... Po meczu tak nas ściskali, jakbyśmy to my zrobili im niesamowity wynik.

Druga część rozmowy z Janem Benigierem oraz wspomnienia Eugeniusza Lercha - już jutro, w poniedziałek 20 kwietnia, na rmf24.pl