Mariusz Wlazły po czterech latach wrócił do kadry i sięgnął z nią po złoty medal mistrzostw świata. Spełnił pokładane w nim nadzieje, stał się gwiazdą na boisku i poza nim. Zasłużenie został wybrany MVP turnieju, po czym... zakończył reprezentacyjną karierę.
Śmiało można o nim powiedzieć, że jest złotym dzieckiem polskiej siatkówki. Czego się nie tknie, zamienia w medal. To właśnie z nim w składzie osiem lat temu biało-czerwoni sprawili jedną z największych niespodzianek sięgając po srebro mistrzostw świata. Z PGE Skrą Bełchatów osiem razy zostawał mistrzem Polski.
A teraz był bezsprzecznie najważniejszym ogniwem polskiego zespołu. Zdobył najwięcej punktów, był najskuteczniejszy w ataku, a dodatkowo bronił nawet... nogą. Stał się liderem - nie tylko na boisku, ale i poza nim.
Nazywany przez kolegów "Szampon" budzi jednak skrajne emocje. Przez jednych uwielbiany za swój widowiskowy styl gry, inni mają do niego pretensje o to, że odwrócił się od kadry. Trudno było sobie jednak wyobrazić, by go zabrakło w ekipie na mistrzostwa odbywające się w Polsce. To był zdecydowany lider zespołu, siatkarz, który potrafi skończyć najtrudniejsze piłki.
W koszulce z orzełkiem nie grał cztery lata. Wiele było kontrowersji wokół jego odejścia z reprezentacji. Postanowił zrezygnować z niej po nieudanych mistrzostwach świata we Włoszech. Mówił, że nie podoba mu się, "jak PZPS traktuje człowieka".
Ówczesny selekcjoner Daniel Castellani też mało na niego stawiał, a on jest siatkarzem, który lubi grać pierwsze skrzypce. Kwadrat rezerwowych nie jest dla niego, a jeśli ktoś mu zaufa, potrafi odpłacić mu się świetną postawą na boisku.
Gdy Stephane Antiga został wybrany trenerem, mówiono, że tak się stało, bo tylko on jest w stanie namówić do powrotu Wlazłego. I pierwszy sprawdzian przeszedł celująco, bo polski bombardier mu nie odmówił. To on mnie przekonał, że warto znowu pomóc reprezentacji. I doskonale wiem, że jeśli się nie uda osiągnąć sukcesu, to właśnie ja dostanę najbardziej po głowie - powiedział atakujący jeszcze przed turniejem.
Mówił też, że nie wrócił po to, by coś komuś udowodnić. I pewnie nie kłamał. Ma 31 lat i doskonale wiedział, że to może być jego ostatnia okazja, by wraz z drużyną w narodowych barwach zrobić coś naprawdę wielkiego.
To zawodnik światowej klasy, miał propozycje od wielu zagranicznych klubów, ale nigdy nie zdecydował się na wyjazd z kraju. Powtarzał ciągle, że w PGE Skrze Bełchatów ma wszystko, czego potrzebuje, a zespół gra nie tylko w Polsce, ale i w Europie zawsze o najwyższe cele.
Jego kariera to nie jest jednak wyłącznie pasmo sukcesów. Także w Skrze przeżywał trudne chwile. Ciężko było zwłaszcza trzy lata temu, kiedy drużyna z Bełchatowa na krajowym podwórku musiała ustąpić miejsca Asseco Resovii Rzeszów. Wlazły padł też ofiarą eksperymentu, kiedy został przesunięty z ataku na przyjęcie. Robił dobrą minę do złej gry. Nie odnalazł się na tej pozycji. Miał bardzo słaby sezon. Wydawało się, że jego kariera zbliża się ku schyłkowi.
Wlazły się jednak odbił. I to jak. W Bełchatowie znowu wrócił na atak i odpłacił się kolejnym złotem. W finale to on rozbił Resovię i nie pozwolił ekipie Andrzeja Kowala na marzenia o kolejnym mistrzowskim tytule.
Klub to jednak nie to samo co reprezentacja i 31-letni Wlazły doskonale o tym wie. A mundial w kraju to była dla niego ostatnia okazja, by przejść do historii polskiej siatkówki. I to nie tylko jako atakujący, który błysnął pod wodzą Raula Lozano. Teraz będzie się o nim mówiło, że poprowadził Polskę do dwóch medali mistrzostw świata. O czteroletniej nieobecności nikt nie będzie już wspominał.
Prywatnie bardzo długo nie było o nim nic wiadomo. Niechętnie mówił o sobie, od dziennikarzy niemal uciekał, niechętnie udzielał wywiadów. Dojrzał jednak również do tego, że kibice chcą znać życie swojego idola od kuchni. Z roku na rok coraz bardziej się udzielał. Teraz jest mocno aktywny we wszelakich mediach społecznościowych.
Często spotyka się z kibicami, otworzył własną fundację, która pomaga dzieciom uprawiać siatkówkę. Organizowane przez nią turnieje gromadzą setki uczestników, a on sam jest obecny na wszystkich. Bierze udział w licznych akcjach charytatywnych. Wielokrotnie sprawiał radość chorym i cierpiącym dzieciom.
Jego drugą wielką pasją, poza siatkówką, jest fotografia. Swoimi dokonaniami lubi się dzielić w internecie. Często można zobaczyć jak "bawi się" przyrodą. Pyta o opinie i chętnie wciela je w życie.
W tej chwili wszyscy jednak skupiają się na jego siatkarskich umiejętnościach i bardziej niż kiedykolwiek zgadzają się z opinią ekspertów, że Wlazły to największy skarb polskiej siatkówki ostatnich kilku lat. Teraz jednak reprezentacja będzie sobie musiała radzić bez niego.
(j.)