Piękna pogoda i wciąż zalegający na tatrzańskich szlakach śnieg przyczyniły się do sporej liczby interwencji ratowników TOPR. Tylko w niedzielę udzielali oni pomocy siedmiu osobom, z których pięć po poślizgnięciu na stromym śniegu, wymagało transportu do szpitala śmigłowcem. Pod Szpiglasową Przełęczą wypadkowi uległa czteroosobowa rodzina. Trójka z nich została poważnie ranna.

REKLAMA

Rodzice z dwójka nastoletnich dzieci wybrali się w niedzielę na Przełęcz Szpiglasową w raczkach. W pewnym momencie matka wraz z jedną z córek poślizgnęły się i zaczęły zsuwać z dużą prędkością po stromym śniegu. Po drodze podcięły idącą nieco niżej drugą córkę i ona także zaczęła spadać. Na pomoc rzucił się ojciec, który jednak nie był w stanie im pomóc i także zaczął spadać. Rodzina zatrzymała się dopiero po kilkuset metrach na wytopionych spod śniegu kamieniach.

Użycie raczków i brak czekanów, ale przede wszystkim brak wiedzy i umiejętności, były przyczyną poślizgnięcia się i potem próby wyhamowania spadających dzieci przez rodziców. Efekt: cztery osoby się ześlizgnęły, a trzy z nich wymagały udzielenia pomocy i zostały przetransportowane śmigłowcem do szpitala - mówi ratownik dyżurny TOPR Piotr Konopka. Jak dodaje rodzina może mówić o wielkim szczęściu, bo nikt w tym wypadku nie zginął. Upadek na stromym śniegu, zakończony na skałach mógł być tragiczny w finale.

Raczki na zaśnieżonych szlakach to ostatnio prawdziwa plaga - dodaje ratownik. W górach warunki są zimowo - wczesnowiosenne i użycie raków i czekana, a przede wszystkim umiejętność ich używania, jest absolutnie konieczna. Obserwujemy coraz więcej turystów używających raczków zamiast raków - nie wiem czy przez pomyłkę, czy z jakiego innego powodu, ale używanie tych raczków na stromym śniegu, to w ostatnim czasie najczęstszy dostawca ofiar gór - mówił Piotr Konopka.

To nie jedyne grzechy turystów z ostatnich dni. Wielu wydaje się, że skoro w dolinach jest już wiosna, a temperatura przypomina nawet lato, to w górach jest podobnie. Nie zauważają tego, że nawet na niewysokim przecież Kasprowym Wierchu, leży jeszcze ponad pół metra śniegu.

Turysta, który spadł z Rysów, a potem karetka zabierała go z Morskiego Oka, był ubrany w buty do biegania. Turystka, ewakuowana dzień wcześniej z północno-wschodniej ściany Granatów, wybrała się tam w krótkich spodniach i utknęła. Nie wiedziała, jak sobie poradzić. Myślę, że to jest efekt takich skoków na głęboką wodę. Ludzie nie zdobywają gór metodycznie, od łatwego do trudnego, nie zaczynają od zwiedzania dolin i łatwiejszych partii, tylko od razu na pierwszą wycieczkę wybierają się na Rysy, Orlą Perć albo inne szlaki graniowe - dodał ratownik.