Fala internetowego hejtu, w tym wulgarne komentarze, pojawiły się pod postem ratowników TOPR, którzy sprowadzili ze Szpiglasowej Przełęczy dwie dziewczynki z ojcem. Zdaniem naczelnika TOPR Jana Krzysztofa takie wpisy mogą spowodować, że następnym razem ktoś potrzebujący pomocy w górach nie wezwie ratowników w obawie przed krytyką.

REKLAMA

"Z mojej perspektywy sprawami najważniejszymi wynikającymi z tego zdarzenia jest oczekiwanie, że opiekunowie dzieci, planujący wyjścia w góry, będą lepiej te wyjścia planować, biorąc pod uwagę warunki terenowe, meteorologiczne i np. oceniając możliwość szybkiego udzielenia pomocy w razie potrzeby przez TOPR. Sprawą jednak najistotniejszą, na którą może mieć wpływ rozkręcony hejt w mediach społecznościowych, jest moja obawa, by w przyszłości ktoś będący z dziećmi w górach, w trudnej sytuacji nie zrezygnował z wezwania pomocy obawiając się podobnych konsekwencji" - napisał w mediach społecznościowych naczelnik TOPR Jan Krzysztof.

Naczelnik w swoim wpisie na Facebooku prosi internautów o refleksję i przemyślenie własnych zachowań i wyborów oraz wyciagnięcie z tego zdarzenia wniosków na przyszłość. "Bardzo proszę o zachowanie umiaru w ocenach i zastanowieniu się nad konsekwencjami swoich opinii, często nieadekwatnych i nieuzasadnionych" - zaapelował naczelnik TOPR.

W miniony wtorek ojciec zabrał dwie dziewczynki w wieku 7 i 9 lat na wyprawę z Doliny Pięciu Stawów Polskich na Szpiglasową Przełęcz. W Tatrach panowały wówczas bardzo trudne, zimowe warunki. Gdy rodzina utknęła w śniegu, mężczyzna telefonicznie wezwał na pomoc ratowników TOPR. Sprawą zajęła się policja, która wyjaśnia, czy ojciec naraził swoje dzieci na niebezpieczeństwo utraty zdrowia, a nawet życia.

Szlak, na który mężczyzna zabrał dziewczynki jest bardzo trudny i ubezpieczony łańcuchami. Warunki pogodowe były bardzo złe, a na szlaku leżało ok. półtora metra śniegu.

Zgłoszenie z prośbą o pomoc od ojca dziewczynek dotarło do centrali TOPR w Zakopanem we wtorek tuż przed godz. 13. Z uwagi na opady śniegu i mgłę ratownicy nie mogli użyć śmigłowca. Ze schroniska nad Morskim Okiem wyruszył ratownik dyżurny, a kolejnych dwóch ze schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Z Zakopanego wyjechała dziewięcioosobowa grupa ratowników. Ratownicy po ogrzaniu poszkodowanych użyli technik linowych do sprowadzenia dzieci w bezpieczne miejsce, skąd dalej sprowadzono trójkę do schroniska nad Morskim Okiem. Wyprawa zakończyła się przed godz. 20 - relacjonują ratownicy TOPR.