Szczęśliwy finał historii chłopca z Wrocławia, który przywiózł z wakacji na Zanzibarze błonicę. Dzięki szybkiej diagnozie i natychmiastowemu leczeniu, sześciolatka udało się uratować. Jak ustaliła reporterka RMF FM Martyna Czerwińska, dziecko opuściło dziś oddział intensywnej terapii szpitala przy ul. Koszarowej we Wrocławiu.
Jak ustaliła reporterka RMF FM Martyna Czerwińska, chłopiec jest wydolny krążeniowo i oddechowo, kontaktuje się z innymi. Podczas porannego obchodu lekarze ocenili jego stan jako dobry.
Lekarze nie kryją radości i wzruszenia. Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat - w takich słowach ten sukces skomentowała w rozmowie z naszą dziennikarką rzeczniczka Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. J. Gromkowskiego Janina Kulińska.
A słowo sukces jest w tym przypadku w pełni uzasadnione, bowiem z błonicą nie miał do czynienia żaden aktywny dziś lekarz w Polsce, a choroba błyskawicznie postępuje i w przypadku dzieci jest śmiertelnie niebezpieczna.
Szybka i trafna diagnoza zwiększyła jednak szanse dziecka na przeżycie. Leczenie błonicy polegało m.in. na podaniu antytoksyny błoniczej, która neutralizuje działanie toksyn bakteryjnych. Przez kilka dni dziecko było w stanie ciężkim i lekarze, którzy pierwszy raz obserwowali rozwój choroby, nie chcieli pokusić się nawet o rokowania.
Dziś już wiadomo, że chłopcu nie grozi utrata życia - został wypisany z oddziału intensywnej terapii. Nie oznacza to jednak, że opuszcza szpital. Lekarze chcą go jeszcze obserwować, ponieważ mogą wystąpić powikłania. Sześciolatek spędzi najbliższe dni na oddziale pulmonologii i alergologii.
Co istotne, do domu został już wypisany drugi zdiagnozowany pacjent. To mężczyzna, który przebywał z chorym chłopcem w jednym pomieszczeniu. Jego syn był hospitalizowany na tym samym oddziale. Zaraził się podczas odwiedzin. Dostał ataków duszności i lekarze natychmiast zaczęli leczenie.
Testy laboratoryjne nie potwierdziły obecności bakterii, ale pacjent był już w trakcie antybiotykoterapii, dlatego wynik był negatywny. Obraz kliniczny nie dawał wątpliwości: to była błonica - powiedziała w rozmowie z reporterką RMF FM rzeczniczka szpitala Janina Kulińska.
Wszystkie objawy już ustąpiły, mężczyzna czuje się dobrze i od piątku przebywa w domu.
Błonica, określana też jako dyfteryt, krup lub dławiec, jest ostrą i ciężką chorobą zakaźną wywoływaną przez bakterie zwane maczugowcami błonicy. Do zakażenia dochodzi drogą kropelkową lub przez bezpośredni kontakt z osobą chorą lub nosicielem, rzadziej przez kontakt z zakażonymi zwierzętami, jak koty, psy i konie.
Objawy pojawiają się początkowo w miejscu kolonizacji bakterii, czyli w gardle, na migdałkach podniebiennych, w krtani, rzadziej w nosie, na spojówkach i błonach śluzowych narządów płciowych.
W miejscach wniknięcia do organizmu bakterie wywołują martwicę tkanek, tzw. pseudobłony rzekome, mające postać szarych, półprzezroczystych lub czarnych nalotów krwawiących przy próbie oderwania. Razem z powiększającymi się szyjnymi węzłami chłonnymi i obrzękiem szyi mogą prowadzić do zwężenia światła gardła i krtani oraz zgonu w wyniku niewydolności oddechowej lub zatrzymania krążenia.
Maczugowce błonicy wydzielają silną toksynę błoniczą, która - rozprzestrzeniając się w organizmie - może prowadzić do zaburzeń w funkcjonowaniu wielu narządów, tj. do zapalenia mięśnia sercowego i martwicy cewek nerkowych.
Mogą również wystąpić powikłania neurologiczne, jak porażenie podniebienia i tylnej ściany gardła, porażenie mięśni odpowiedzialnych za ruchy gałek ocznych, porażenia kończyn i mięśni twarzy.
Lekarze przypominają, że najlepszą ochroną przed błonicą są szczepienia. Dla dzieci są one obowiązkowe: cztery dawki w ciągu pierwszych 18 miesięcy życia, dawka przypominająca w 6. roku życia, kolejne szczepienie w 14. roku życia, a ostatnia dawka w 19. roku życia.
Dorośli powinni zgłaszać się po dawki przypominające co 10 lat. Najbardziej zagrożone są osoby podróżujące po świecie. Niestety, coraz więcej rodziców rezygnuje ze szczepień.
Przypadki pojawienia się błonicy, której możemy zapobiegać właściwie w pełni, pokazują, że to już nie jest jakieś wirtualne ryzyko. To nie jest jakaś daleka przyszłość, tylko po prostu to jest rzeczywistość, która nas czeka, jeżeli nie potraktujemy ostrzeżeń poważnie - mówił na antenie internetowego Radia RMF24 prof. Krzysztof Pyrć z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu alarmują, że świadomość w społeczeństwie spada. Dlaczego znów wracamy do minionej epoki i zapomnianych nazw? Oczywiście skala problemu jest zupełnie inna, ale wcześniej dzieci umierały i stawały się kalekami z wyroków losu, a dzisiaj niestety sami albo - w przypadku właśnie najmłodszych - decyzją ich opiekunów narażane są na następstwa zakażeń, rezygnując ze szczepień pod wpływem m.in. często wątpliwych internetowych argumentów. Przesłanką do zastanowienia się dla naszej lokalnej społeczności powinny być ostatnie wrocławskie wydarzenia i komunikaty z ostatnich dni - mówił prof. dr hab. Leszek Szenborn, kierownik Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych.