80 lat temu, 20 marca 1942 roku, po raz pierwszy na ulicach Warszawy pojawiła się "kotwica" - symbol Polski Walczącej. Znak odzwierciedlający nadzieje Polaków na zwycięstwo namalował na werandzie cukierni Lardellego prawdopodobnie podharcmistrz Maciej Aleksy Dawidowski, "Alek".

REKLAMA

W pierwszych latach okupacji niemieckiej w Polsce panował nastrój przygnębienia, spowodowany m.in. pasmem nieprzerwanych zwycięstw niemieckich. Szczególnie przygnębiający był szybki upadek Francji, na którą Polacy przecież bardzo liczyli. Należało więc z tymi nastrojami jakoś walczyć. Polskie społeczeństwo chciało posiadać symbol, który będzie pokazywał, że Polska żyje i "jeszcze nie zginęła".

W celu wybrania odpowiedniego znaku powołano specjalne jury przy Biurze Informacji i Propagandy Okręgu AK Warszawa. W jego skład weszło czterech wybitnych dziennikarzy konspiracyjnej prasy. Przedstawionych zostało dwadzieścia siedem propozycji symbolu Polski Walczącej. Wśród nich był m.in. symbol skrzyżowanych mieczy grunwaldzkich, równie łatwy do namalowania co kotwica. Wymóg łatwego narysowania znaku był jednym z głównych kryteriów oceny.

Symbol polskiego oporu powstał z połączenia liter "P" i "W" oznaczających "Polskę Walczącą", wpisanych w znak kotwicy. Jury uznało, że znak "kotwicy" będzie kojarzony z nadzieją.

Konkurs został przeprowadzony z zachowaniem zasad konspiracji. Trafiające do jury prace były podpisywane pseudonimami, dlatego dopiero później ustalono, że autorką projektu była najprawdopodobniej Anna Smoleńska "Hania", instruktorka harcerska, studentka historii sztuki na tajnym Uniwersytecie Warszawskim, zaangażowana w działalność konspiracyjną, podobnie jak jej cała rodzina włącznie z ojcem, wybitnym chemikiem Kazimierzem Smoleńskim.

Mieszkali w tak zwanym Domu Profesorskim niedaleko Politechniki Warszawskiej. Tam została aresztowana 3 listopada 1942 r. i trafiła do Auschwitz, gdzie zmarła 19 marca 1943 r. w wieku 23 lat. Jej ojciec został rozstrzelany w maju tego samego roku w lesie pod Magdalenką.

Zdaniem znawców tematu istnieje kilka "pierwszych" miejsc, w których znak się pojawił. Jak informują świadkowie tamtych czasów, pierwszy duży symbol "kotwicy" można było zobaczyć w 1942 r. na uszkodzonej częściowo jeszcze w czasie działań wojennych 1939 r. werandzie znanej cukierni Lardellego przy ul. Polnej. Był to dobrze znany w Warszawie lokal, w którym w pierwszych latach okupacji spotykała się jeszcze warszawska inteligencja i sfery artystyczne, a do którego zaglądali również okupanci. Miejsce znaku było więc odpowiednio wybrane i dobrze widoczne. Za wykonawcę tego znaku uchodzi działacz Szarych Szeregów, podharcmistrz Maciej Aleksy Dawidowski, "Alek".

Znak nadziei

W kwietniu 1942 r. główne pismo konspiracyjne "Biuletyn Informacyjny" AK pisało o nowym symbolu walki: "Już od miesiąca na murach Warszawy rysowany jest znak kotwicy. Rysunek kotwicy jest robiony tak, że jego górna część tworzy literę ‘P’, zaś część dolna - literę ‘W’. Pewna ilość napisów objaśnia, że znak kotwicy jest znakiem Polski Walczącej. Zapoczątkowany być może przez jakiś zespół - znak ten stał się już własnością powszechną [...] Nie umiemy wytłumaczyć popularności tego znaku [...] Być może działa tu chęć pokazania wrogowi, że mimo wszystko - nie złamał naszego ducha [...] Może na wyobraźnię ‘rysowników’ działa symbolika kotwicy - znaku nadziei".

Symbol odzwierciedlający nadzieje Polaków na zwycięstwo rysowali lub malowali najczęściej chłopcy z polskiego, tajnego harcerstwa, głównie jednak członkowie "Wawra" w ramach akcji Małego Sabotażu.

Wszyscy chyba słyszeliśmy o "Rudym" [Jan Bytnar, jeden z bohaterów książki "Kamienie na szaniec" - przyp. red.] i jego wyczynie namalowania kotwicy na pomniku Lotnika przy placu Unii Lubelskiej. Był to ogromny wyczyn, bo nieopodal urzędowali przecież Niemcy, a on to zrobił na dość dużej wysokości, używając urządzenia specjalnie przez siebie skonstruowanego z tuszem w środku i wyciąganą rurką. To pozwalało szybko i skutecznie wykonać malunek - powiedziała Katarzyna Utracka, historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego.

Inicjatorem i głównym - obok "Rudego" - wykonawcą akcji malowania symbolu Polski Walczącej na budynkach i pomnikach był też inny bohater Szarych Szeregów, Tadeusz Zawadzki, "Zośka". W związku z tą działalnością jednym z jego konspiracyjnych pseudonimów był "kotwicki".

Dwa kolory

Znak malowano na dwa sposoby, dwoma kolorami - czarnym i białym. Obecne formy artystyczne pokazujące kotwice w innych kolorach - np. zielonym - w rzeczywistości nie powstawały. Kolor czarny uzyskiwano dzięki specjalnej substancji, której nie dawało się zmyć z muru. Kotwice białe powstawały dzięki zmieszaniu kredy z gipsem. Były więc łatwiejsze do usunięcia, ale także łatwiejsze do namalowania ze względu na łatwy dostęp do tego materiału. Czarny materiał można było uzyskać tylko w jednym warszawskim sklepie.

Komendant Armii Krajowej gen. Stefan Rowecki "Grot" w rozkazach wydanych w lutym i marcu 1943 r. polecał propagować "kotwicę" jako symbol sabotażu i dywersji AK, co czyniono, sygnując tym znakiem wszelkie akcje przeprowadzane przez organizację.

Andrzej Gładkowski w książce "Kotwica walcząca" napisał, że "o ile polskie społeczeństwo reagowało na taką działalność nie tylko przychylnie, ale i z podziwem, to ryzyko czyhało z innych stron". "Wśród przechodniów w czasie okupacji trafiali się ubrani po cywilnemu Niemcy, których w okupowanej Warszawie było ok. 20 tysięcy. Byli to zwykli pracownicy niemieckich instytucji, obywatele VD, czyli Volksdeutsche (Polacy, którzy podpisali listę przynależności do narodu niemieckiego), oraz agenci gestapo" - wskazał.

Wielu z nich usiłowało ścigać z bronią w ręku malujących znak harcerzy. "Zdarzały się więc i wypadki tragiczne, malarze byli ostrzeliwani przez Niemców. Na szczęście nikt z ‘wawerczyków’ nie wpadł im bezpośrednio w ręce. W większości przypadków pomogli w tym normalni przechodnie, wśród tłumu, których łatwo było się ukryć" - podał Gładkowski.

Przykład taki opisywał Eugeniusz Tyrajski, uczestnik Powstania Warszawskiego, późniejszy wiceprezes Zarządu Głównego Związku Powstańców Warszawskich.

Malowaliśmy właśnie kotwicę wieczorem, na ul. Myśliwieckiej. Trzymałem kubełek z farbą, a kolega malował. Akurat wtedy nadeszła starsza kobieta, na którą "obstawa" nie zwróciła większej uwagi. Podszedłszy bliżej, wrzasnęła nagle "Was machst du hier?!" Malujący znak, w swej obronie, po prostu machnął pędzlem zanurzonym w farbie i ją pomazał. Wtedy, oczywiście - krzyk! Tak się złożyło, że właśnie nadjechał samochód z jakimiś Niemcami, którzy naturalnie zareagowali na jej krzyki i wyskoczyli do nas z pistoletami. W tej groźnej sytuacji, zgodnie z ustalonymi zasadami przeprowadzania akcji, grupa "malarzy" jak najszybciej "wycofała się bez strat" - wspominał Tyrajski.

Znak prawnie chroniony

"Kotwica" pojawiała się w Warszawie na wielu budynkach urzędowych, nawet na gmachach zajmowanych przez Niemców, a nawet na koszarach niemieckiego wojska i SS (Sturm Stafetten) - elitarnych oddziałów niemieckich wojsk faszystowskich, z których rekrutowały się policja niemiecka i gestapo.

Znak Polski Walczącej przetrwał czas okupacji, od sierpnia 2014 r. jest prawnie chroniony. "Znak Polski Walczącej, będący symbolem walki polskiego narodu z niemieckim agresorem i okupantem podczas II wojny światowej, stanowi dobro ogólnonarodowe i podlega ochronie należnej historycznej spuściźnie Rzeczypospolitej Polskiej" - stwierdza ustawa. Podkreślono też, że "otaczanie znaku Polski Walczącej czcią i szacunkiem jest prawem i obowiązkiem każdego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej".