Motorniczy z Warszawy usłyszał zarzuty w związku ze śmiercią 4-letniego chłopca. Chodzi o wypadek, do którego doszło w sierpniu ubiegłego roku - dziecko zostało przytrzaśnięte drzwiami, a następnie było ciągnięte przez tramwaj wzdłuż torowiska.
Prokuratura Rejonowa Praga-Północ postawiła mężczyźnie zarzuty w czwartek. Motorniczy - jak poinformował portal Gazeta.pl, powołując się na ustalenia śledczych - poświęcił zbyt mało czasu na ocenę sytuacji w pojeździe.
Zarzuty obejmują umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym i instrukcji dla pracowników Tramwajów Warszawskich. Do tego doszedł zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Mężczyzna nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień - poinformował portal.
Zebrany materiał dowodowy wskazuje na to, że w trakcie jazdy korzystał z telefonu i słuchawek, nieprawidłowo obserwował zdarzenia zachodzące w obrębie ostatnich drzwi, a po zamknięciu drzwi nie upewnił się, czy ruszenie z przystanku nie spowoduje zagrożenia dla pasażerów wysiadających i znajdujących się na przystanku. Na ocenę sytuacji wokół tramwaju poświęcił zbyt mało czasu - przekazała Gazecie.pl prok. Katarzyna Skrzeczkowska.
Cały materiał dowodowy został już zgromadzony. Akt oskarżenia wkrótce może trafić do sądu.
Do koszmarnego wypadku doszło 12 sierpnia ubiegłego roku na ulicy Jagiellońskiej w Warszawie, przy przystanku Batalionu Platerówek.
4-letni chłopiec został przytrzaśnięty drzwiami, a następnie był ciągnięty przez tramwaj wzdłuż torowiska. Dziecko nie przeżyło.
Do wypadku doszło w tramwaju linii nr 18 przy przystanku tramwajowym Batalionu Platerówek. To był tramwaj starszego typu. (...) Motorniczy, który prowadził ten tramwaj, pracuje od 14 lat, był trzeźwy - powiedział nam wówczas rzecznik Tramwajów Warszawskich Maciej Dutkiewicz.
Tramwaj jechał w kierunku pętli Żerań FSO. Chłopiec podróżował z babcią.