Szef szkolenia lotniczego policji siedział za sterami Black Hawka podczas pikniku w Sarnowej Górze na Mazowszu. To on odpowiada za niebezpieczny manewr, po którym wirnik maszyny zerwał sieć energetyczną. Jak dowiedział się reporter RMF FM, takie są ustalenia prokuratury. Chodzi o oficera, który kilkanaście lat temu spowodował katastrofę wojskowego śmigłowca, w której zginął drugi pilot.
Ustalenia prokuratury wynikają z zabezpieczonych materiałów i dokumentów w sprawie organizacji lotu Black Hawka podczas pikniku w Sarnowej Górze. W prokuraturze są już kopie wszelkich policyjnych raportów, dokumentacja z decyzjami w sprawie wysłania przez Komendę Główną Policji maszyny na wojskowy festyn.
Zaplanowano już przesłuchania świadków. Na razie jednak prokuratorzy skupiają się na analizie dokumentacji sporządzonej po kolejnej weryfikacji stanu technicznego śmigłowca. Potwierdziła ona uszkodzenia co najmniej wirnika, a także poszycia maszyny na drzwiach.
Jak się dowiedział Krzysztof Zasada, śledczy czekają też na dokumenty dotyczące organizacji przez samorząd tej feralnej imprezy. Trwa też odczytywanie czarnej skrzynki Black Hawka.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Do groźnego incydentu z udziałem policyjnego śmigłowca doszło 20 sierpnia, podczas wojskowego pikniku w Sarnowej Górze na Mazowszu.
W trakcie imprezy z udziałem oficjeli, między innymi wiceszefa MSWiA Macieja Wąsika, policyjna maszyna niebezpiecznie nisko latała nad ludźmi, a następnie zahaczyła wirnikiem o sieć energetyczną i zerwała jeden z przewodów. Pierwszą informację o tym zdarzeniu otrzymaliśmy na Gorącą Linię RMF FM.
Badania wykazały, że załoga była trzeźwa.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Na pokładzie Black Hawka, który zerwał linię energetyczną, była trzyosobowa załoga. Za sterami był szef szkolenia lotniczego policji, który 14 lat temu spowodował wojskowego śmigłowca koło Bydgoszczy.
Doszło do niego w 2009 roku podczas przygotowań do misji Afganistanie. Sterując Mi-24, wbrew procedurom bezpieczeństwa zbytnio obniżył lot maszyny, która zahaczyła najpierw o wierzchołki drzew na poligonie, a potem uderzyła w ziemię.
W katastrofie zginął drugi pilot, a technik pokładowy został ranny. Dowódca maszyny usłyszał wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu.
Z ustaleń dziennikarza RMF FM wynika jednak, że przełożeni bardzo cenią sobie jego służbę w policji. Trafił do niej z wojska w 2016 roku. Był między innymi szefem szkolenia lotniczego w policji. Brał udział w wielu misjach, między innymi w zeszłorocznej akcji gaśniczej w Parku Narodowym Czeska Szwajcaria na północnym-zachodzie Czech.
Wielokrotnie transportował też organy do przeszczepów.