Hotel pracowniczy przerobiony na miejsca dla uchodźców, pietro domu spontaniczne remontowane przez właściciela, sąsiadów i ochotników, mieszkańcy, którzy przyjmują uciekających przed wojną pod własny dach. To tylko kilka przykładów oddolnych inicjatyw z Gdańska.
Skala odzewu na apel o pomoc jest ogromna. Pani Małgorzata i jej rodzina już w sobotę przyjęła pod swój dach dwie osoby - matkę i syna, którzy uciekli z Oddessy, w pierwszym dniu działań wojennych.
Jechali 24 godziny z Odessy do granicy. Na początku chcieli zostać gdzieś na Ukrainie, bliżej granicy z Polską, ale w czasie, kiedy uciekali działania wojenne stawały się coraz mocniejsze i groźniejsze. Przedostali się do Przemyśla, tam 24 godziny czekali na pomoc - opowiadała naszemu reporterowi Kubie Kałudze pani Małgorzata.
Jak uchodźcy trafili do Gdańska? Pani Małgorzata zareagowała na apel o przyjmowanie uchodźców zamieszczony w mediach społecznościowych. Szybka konsultacja z rodziną i równie szybka decyzja.
Jesteśmy już praktycznie jak rodzina. Są jeszcze wystraszeni, są zdezorientowani, ale są niesamowicie wdzięczni za pomoc. Wszystkim. Już od samej granicy byli zaskoczeni, jak szybko ludzie się zorganizowali, od razu na dworcu sostali pomoc, picie, jedzenie, dach nad głową - mówi pani Małgorzata. Ci ludzie zostawili wszystko, co mieli. Przyjechali tu z dwoma walizkami. W Ukrainie mają dom. Nie wiedzą, czy będą mogli kiedykolwiek tam wrócić. Oglądają informacje z Ukrainy, przeżywają, ale przede wszystkim są szczęśliwi, że znaleźli tutaj dom - podkreśla Gdańszczanka.