Co najmniej 3 psy zmarły w wyniku zatrucia w ciągu ostatnich tygodni. Zwierzęta łączy jedno: ich właściciele regularnie odwiedzali z nimi park im. Waleriana Pawłowskiego na szczecińskim Pogodnie. Wśród otrutych zwierząt jest Borys, berneńczyk pana Roberta, który wraz z sąsiadami próbuje wytropić truciciela.

REKLAMA

Borys był 5-letnim psem rasy berneński pies pasterski. Nigdy nie chorował, był w znakomitej formie, aż do ubiegłego tygodnia, gdy właściciele zauważyli, że zaczął poruszać się wolniej. Pies miał nietypowo blade śluzówki. Przeprowadzone u weterynarza badania wykazały tylko jedyną anomalię: dramatycznie niski poziom czerwonych krwinek i podwyższony poziom krwinek białych. Mimo natychmiast wdrożonego leczenia, nie przyniosło ono rezultatu. Borys z dnia na dzień słabł, w niedzielę odszedł.

Z Borysem chodziliśmy tylko i wyłącznie do parku Pawłowskiego na Pogodnie. Tam spacerowaliśmy, tam mógł się spotkać ze swoimi psimi kolegami. Borys nigdy nie zostawał sam, nawet w ogrodzie był pod naszą opieką, nigdy nie zostawialiśmy go samego pod sklepem. Co mógł zjeść na spacerze to trudno stwierdzić. Czy to było mięso nafaszerowane jakąś chemią czy polizał coś rozlanego. To musiało być w weekend, w poniedziałek pojawiły się pierwsze objawy, a w niedzielę psa nie było z nami - mówi Robert Wasilewski, właściciel Borysa.

Weterynarz, pod którego opieką był Borys stwierdził zatrucie ostrą substancją chemiczną, która spowodowała brak tworzenia i rozpad czerwonych krwinek. W toku są badania toksykologiczne.

O sprawie została powiadomiona policja, ale pan Robert opisał historię Borysa w mediach społecznościowych. Jak mówi, takiego odzewu się nie spodziewał.

Mam dużo sygnałów od właścicieli innych psów. Jak się okazuje, Borys to trzeci pies z tej samej okolicy, który nagle zmarł. Ale podobne problemy dotyczą praktycznie każdego większego parku czy skweru w Szczecinie. Czy to placu Kościuszki, czy parku Kasprowicza czy nawet wybiegu dla psów przy Taczaka. Zgłaszają się do mnie osoby, które albo znajdowały mięso czy kiełbasę, a w środku gwoździe czy szpilki, albo potraciły zwierzęta - mówi mężczyzna.

Ponieważ takie sprawy zazwyczaj są umarzane ze względu na brak wykrycia sprawcy, pan Robert chce poszukiwania wziąć w ręce swoje i sąsiadów. Mówi, że nie popuści.

Chciałbym to nagłośnić, żeby wszyscy uważali na swoje zwierzaki, ale też na swoje dzieci. To nie tylko psy są zagrożone, ale też małe dzieci, które mogą coś chwycić, dotknąć czy włożyć do buzi. Proszę pamiętać, że mój pies był zdrowym, 50-kilogramowym psem, który w tydzień czasu przestał żyć. Proszę sobie wyobrazić jak taka trucizna zadziałałaby na dziecko, które waży 10 czy 20 kilogramów - mówi pan Robert.

Apeluje do właścicieli czworonogów, aby zwracali uwagę na osoby podejrzanie zachowujące się w pobliżu miejsc wyprowadzania psów, a jeśli kogoś takiego wypatrzą, żeby przynajmniej zrobiły mu zdjęcie i wysłały je do niego lub bezpośrednio do komisariatu policji na szczecińskim Pogodnie.