O godzinie 11 w Katowicach rozległ się dźwięk syren alarmowych – w ten sposób uczczono pamięć o dziewięciu górnikach z kopalni Wujek, zastrzelonych przez zomowców podczas pacyfikacji zakładu na początku stanu wojennego.

REKLAMA

W sobotę w rocznicę pacyfikacji kopalni Wujek zostały uruchomione na trzy minuty syreny alarmowe w ramach akcji "Zatrzymać miasto". Mieszkańcy woj. śląskiego w ten sposób oddali hołd górnikom z Wujka.

42 lata temu, krótko przed jedenastą czołgi zaczęły rozbijać kopalniany mur.

Uroczystości upamiętniające ofiary z Wujka odbywają się w Katowicach od rana. Przed południem w pobliżu kopalni zorganizowano jedenasty już Bieg Dziewięciu Górników, w którym wzięło udział kilkuset uczniów i nauczycieli ze Śląska oraz Zagłębia.

W biegu wzięły udział reprezentacje składające się z 9 osób i każda wybrała jednego z dziewięciu górników jako patrona swojego biegu.

Wydarzenia sprzed 42 lat

Strajk w kopalni Wujek wybuchł 14 grudnia 1981 r. Dzień wcześniej górnicy gotowi byli przerwać pracę w obronie przewodniczącego zakładowej komisji NSZZ "Solidarność" Jana Ludwiczaka. Dotarła do nich bowiem wieść o tym, że w nocy z 12 na 13 grudnia Milicja Obywatelska zabrała Ludwiczaka z domu, wyłamując przy tym drzwi i bijąc górników, którzy przyszli mu na ratunek.

Ostatecznie decyzję o rozpoczęciu strajku podejmowały kolejne zmiany 14 grudnia. Dyrekcji kopalni oraz przedstawicielom wojska przedstawiono postulaty: uwolnić Ludwiczaka oraz innych internowanych, odwołać stan wojenny i przestrzegać porozumień zawartych przez stronę rządową w sierpniu i wrześniu 1980 r. Na przywódcę strajku wybrano Stanisława Płatka, sekretarza komisji rewizyjnej "S" w zakładzie.

W pierwszych dniach stanu wojennego na Śląsku zastrajkowało kilkadziesiąt zakładów. 15 grudnia do strajkujących w Wujku zaczęły dochodzić wieści, że milicja i wojsko spacyfikowały niektóre z nich, m.in. kopalnię Manifest Lipcowy w Jastrzębiu-Zdroju, gdzie milicjanci użyli broni palnej. Górnicy z Wujka, nie wiedząc jeszcze wówczas, że strzelano do robotników w Manifeście, rozpoczęli przygotowania do obrony swojego zakładu. Bronią stały się łopaty, kilofy, łańcuchy, zaostrzone pręty, cegły i śruby.

Ostatecznie, 16 grudnia, w środę, władza postanowiła siłowo zdławić strajk. Ok. 9 do górników przyszli przedstawiciele wojska i dyrekcji, którzy zapowiedzieli, że jeśli do 11 strajkujący nie opuszczą kopalni, zakład zostanie "odblokowany". Następnie od kopalni brutalnie odepchnięto zgromadzonych przed jej ogrodzeniem ludzi, przeciwko którym ZOMO użyło granatów gazowych, pałek i armatek wodnych.

Po rozpędzeniu tłumu milicja i ZOMO przystąpiły do pacyfikacji kopalni. W kierunku zakładu wystrzeliwano gazy łzawiące i świece dymne, a strajkujących polewano wodą z armatek. W końcu na teren kopalni wjechał czołg, robiąc wyłom w murze, przez który do zakładu weszli funkcjonariusze, m.in. pluton specjalny ZOMO, uzbrojony w pistolety maszynowe. W stronę strajkujących górników padły strzały.

Na miejscu zginęło sześciu górników, jeden umarł kilka godzin po operacji, dwóch kolejnych na początku stycznia 1982 r.

Dla Józefa Czekalskiego, Krzysztofa Gizy, Ryszarda Gzika, Bogusława Kopczaka, Zenona Zająca, Zbigniewa Wilka, Andrzeja Pełki, Jan Stawisińskiego i Joachima Gnidy była to ostatnia szychta w życiu. Ponad 20 górników zostało rannych od kul. Nie jest znana liczba tych, którzy zostali lżej ranni, m.in. zatruci gazem łzawiącym.