​W Domu Ukraińskim w Przemyślu działa punkt noclegowy dla uchodźców. Na miejscu otrzymują ciepły posiłek, ubrania, mogą się przespać i wykąpać. W tej chwili mamy około 50 łóżek i wszystkie są zajęte, głównie przez matki z małymi dziećmi - powiedziała koordynatorka wolontariuszy Lila Kalinowska.

REKLAMA

Tuż po wybuchu wojny w Domu Ukraińskim w Przemyślu zaczął działać punkt noclegowy dla uchodźców. Wcześniej w kamienicy z 1904 r. działał teatr i klub sportowy, odbywały się wydarzenia kulturalno-społeczne.

Dom Ukraiński to miejsce pobytu krótkotrwałego, a nie miejsce docelowe. To przystanek w dalszej podróży. Mamy tutaj salę zabaw dla dzieci, punkt medyczny, jadalnię. Na miejscu pomocy udzielają także psychologowie, obok znajduje się też konsulat ukraiński - powiedziała w rozmowie z dziennikarką koordynatorka wolontariuszy Lila Kalinowska.

Każdy uchodźca, który zgłosi się do Domu Ukraińskiego, jest zapisywany na listę pobytu, otrzymuje własne łóżko, pościel, może korzystać z jadalni i łazienek.

W tej chwili mamy około 50 łóżek i wszystkie są zajęte. Nie mamy możliwości zwiększenia liczby łóżek, choć bardzo byśmy chcieli, bo nadal przybywają ludzie, którym trzeba pomóc - dodała i podkreśliła, że najczęściej z Ukrainy przyjeżdżają matki z małymi dziećmi i osoby starsze.

Noclegi urządzono w sali teatralnej, w której kiedyś wystawiano przedstawienia polsko-ukraińskie. Wewnątrz panuje cisza, światło jest przygaszone. Na środku sali i na scenie ustawione są łóżka i materace. Obok stoją walizki, siatki, pudełka, torby. Pod ścianami poskładane są ubrania. Część osób śpi, część cicho rozmawia, malutkie dzieci leżą w wózkach lub otulone kołdrami na łóżkach.

Obecnie w naszej bazie mamy 500 wolontariuszy, którzy pomagają w czterogodzinnych zmianach. Na każdej zmianie organizujemy około 20 wolontariuszy w różnych miejscach Przemyśla. Ta liczba też się zmienia w zależności od potrzeb. Teraz większość naszych wolontariuszy pomaga w urzędzie miasta, gdzie pełnią rolę tłumaczy dla uchodźców ubiegających się o numer PESEL - powiedziała.

W ocenie Kalinowskiej od kilku dni ponownie wzrasta ruch na dworcu kolejowym w Przemyślu.

Tuż po wybuchu wojny przyjeżdżały do nas osoby, którym łatwo było pomagać. Teraz przyjeżdżają osoby starsze, schorowane, z traumami, z chorymi dziećmi, niepełnosprawne. Zmienia się charakter naszej pomocy, bo dużo ciężej pracuje się z osobami z traumą - podkreśliła. Dodała, że bardzo mało przyjeżdża pociągów specjalnych, a to oznacza, że uchodźcy, którzy chcą przyjechać do Polski, muszą sobie organizować bilety na wyjazd, nawet jeżeli są to bilety bezpłatne, co znacznie utrudnia podróż.

Staramy się utrzymywać wysoką gotowość, bo sytuacja jest dynamiczna i nie wiemy, czy nagle nie zdarzy się coś, że te wielkie liczby osób czekających przy zachodniej granicy nie zdecydują się opuścić kraju - podsumowała Kalinowska.

Jedną z wolontariuszek spotkanych w Domu Ukraińskim jest Anna, która podczas rozmowy kilka razy podkreślała, że "uchodźcy najczęściej nie wiedzą, dokąd mają jechać, co będzie dalej, co ze sobą zrobić". Początkowo przyjeżdżały osoby, na które ktoś tu czekał, teraz już takich osób nie ma i jest coraz trudniej. Przybywa osób starszych i chorych, a nie ma dla nich pokoi ani mieszkań, a łóżka w punkach noclegowych nie są przystosowane dla chorych. Noclegi są głównie tutaj i w byłym hipermarkecie, gdzie nocuje od 500 do nawet 2300 osób. To nie są warunki dla osób schorowanych i starszych - stwierdziła.

Wolontariusze wszystko to przeżywają. Wspomniała rozmowę ze starszym małżeństwem z Irpienia, które nocowało w jednej z przemyskich szkół. Pan pracował w teatrze jako lalkarz. Ich dom został całkowicie zniszczony, a oni z podręcznymi bagażami uciekli. Ale mówili, że najważniejsze, że są razem. Tak się kochali i mówili, że wszystko przed nimi. Nigdy tego nie zapomnę - dodała.

Maria jest jedną z kilku kucharek pracujących w Domu Ukraińskim. Każdego dnia wydawane jest średnio 50 obiadów. Zapewniamy też pieczywo, soki, drożdżówki. Każdy, kto do nas przyjdzie, zawsze dostanie coś do jedzenia. Zmieniamy się co 4 godziny, w nocy też zawsze ktoś ma dyżur na kuchni - podkreśliła i dodała, że uchodźcy, którzy w nocy docierają na nocleg nie chcą jeść, tylko od razu spać, bo wielu z nich nie spało ponad trzy doby.

Kilka dni temu nad ranem dotarła do nas starsza pani z synem, w ręce nerwowo ściskała malutki tłumoczek z rzeczami, nie chciała go w ogóle puścić, nawet żeby się umyć. Mówiła, że na jej oczach pozabijali prawie całą rodzinę. Jej syn siedział obok i cały czas się modlił. Jak potem przychodzę do domu, to mam łzy przed oczami, bo nawet nie umiem sobie wyobrazić, co by to było, gdybyśmy to my byli w takiej sytuacji - podsumowała Maria.