Rozmowa, którą za chwilę przeczytacie lub obejrzycie, pełna jest rzeczy nieoczywistych, ekstremalnych i czasem dramatycznych. To opowieść Kamila Leśniaka i o Kamilu Leśniaku - człowieku, który postanowił pokonać Główny Szlak Beskidzki biegiem. Pobił dotychczasowy rekord i zrobił to w 93 godziny, 42 minuty i 22 sekundy.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Jeden człowiek, 93 godziny biegu, 500 kilometrów Głównego Szlaku Beskidzkiego i rekord pobity o dwie minuty

Prawie 94 godziny. Ile to jest? Wyjaśniam - to tak, jakbyście zaczęli biec w poniedziałek o 8 rano i skończyli w czwartek przed 6 o poranku. Tyle czasu na trasie spędził Kamil Leśniak. Biegł i maszerował przez Beskid Śląski, Żywiecki, Sądecki, Niski i przez Bieszczady. Od Ustronia do Wołosatego. Pół tysiąca kilometrów. Dzień i noc. W słońcu i w deszczu. Z ekstremalnie niewielką ilością snu. I z rekordem tej trasy pobitym o dwie minuty.

Poznajcie Kamila Leśniaka, pochodzącego z Poznania biegacza. Jak sam o sobie pisze i mówi, ultra to jego sposób na życie. Wygrywał lub stawał na podium wielu ultramaratonów w Polsce i na świecie. Na tegorocznych mistrzostwach świata zajął 25. miejsce. Jest wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski w biegach górskich. Lista sukcesów jest niezwykle długa. Tej jesieni dopisany do niej został rekord, o którym za chwilę przeczytacie.

Dwie minuty radości

Jestem ultramaratończykiem od wielu lat. Nie jest mi to obce. A bicie rekordów na GSB zrobiło się popularne w ostatnich latach. Pamiętam jeszcze, gdy Maciej Więcek zrobił to w 114 godzin. To było jakieś 10 lat temu. Później co jakiś czas ktoś startował na tym szlaku. A przez to, że sam jestem zawodnikiem, obserwowałem to i zazdrościłem zarazem - powiedział Kamil Leśniak w rozmowie z Marcinem Kargolem.

Kamil pobił rekord (FKT - Fastest Known Time) pokonania Głównego Szlaku Beskidzkiego o dosłownie włos. Po ponad 93 godzinach wysiłku dobiegł do końca szlaku o około 2 minuty szybciej niż poprzedni rekordzista.

Te dwie minuty cieszą mnie chyba bardziej niż gdybym miał zrobić to szybciej, a przecież planowałem to zrobić poniżej 90 godzin. To dwie minuty szczęścia, determinacji i walki. To pokazuje, ile sił zostawiłem na trasie, bo przecież w pewnym momencie byłem już poza tym rekordem. Te dwie minuty wydają się abstrakcyjne, bo przecież jest to pół tysiąca kilometrów i ponad 20 tysięcy metrów przewyższenia - mówi Leśniak.

"Zamiast żony, wybrał mnie"

Ultramaratończyk miał dokładnie rozpisaną całą trasę - zarówno swój bieg, jak i biegi wcześniejszych rekordzistów. Wiedział, kto, gdzie i jak długo odpoczywał i na co może sobie sam pozwolić. Od pierwszych kilometrów walczył też o jak najlepszy czas. Zwrócił też uwagę na końcówkę biegu - swoją pozycję porównywał z wirtualną kropką na mapie, pokazującą dotychczasowy rekord. Został zaskoczony przez pogodę w Bieszczadach - tam dobiegł w nocy, było też mnóstwo błota oraz mgła.

Miałem wrażenie, że szybko zbiegam, a tu się okazuje, że to było dwa razy wolniej. Przebywanie w ciemności dla umysłu było dosyć ciężkie. Ten zbieg z Połoniny Wetlińskiej, a potem Caryńskiej był dla mnie dramatyczny. Gdyby nie mój zespół, gdyby nie impulsy gdzieś na trasie w postaci mojego kolegi, Andrzeja - który mnie ciągnął na końcówce, dopingował, podawał bidony, mówił mi dokładnie jak wygląda trasa, gdzie możemy przyspieszyć, gdzie możemy zwolnić - to możliwe, że bym tego nie zrobił - podkreślał Kamil Leśniak.

Rozmówca RMF FM wspomniał też o człowieku, który towarzyszył mu w biegu przez kilkadziesiąt kilometrów, mimo że w góry przyjechał z żoną, by odpocząć.

Paweł spędzał weekend w górach. Miał w planie pobiegać ze mną krócej, ale przez to, że trochę się spóźniłem, biegł ze mną do trzeciej w nocy. Dopiero potem wrócił do swojej żony. Inny biegacz, który postanowił mi towarzyszyć, smarował mi nogi wazeliną na Jaworzynie Krynickiej. I akurat ten obrazek zobaczył przypadkowy rowerzysta - wspomina Leśniak.

Kilka godzin snu

Jak mówi Kamil, ultramaratony są sportem wytrzymałościowym z domieszką cierpienia, wyrzeczeń i przekraczania granic. Jest to dość niezdrowe, a tu mamy jeszcze taki drastyczny przykład, jak 500 kilometrów - zaznacza Leśniak, podkreślając, że nie do końca zdawał sobie sprawę, jak dużym wyzwaniem to będzie. W tym sezonie wielokrotnie biegał zawody dłuższe niż 100 czy nawet 170 kilometrów i był dosyć pewny siebie, ale jak się okazało, pierwsze kryzysy miał już na 70. kilometrze. Inne kryzysy z kolei były związane ze snem - bo jego ilość była wręcz śladowa.

W sumie przerw nazbierałem 12 godzin i 17 minut. Ale to nie jest czas snu. W tym czasie myłem się, jadłem, przebierałem, miałem masaże, potem znowu się przebierałem. Myślę, że czystego snu było około 9 godzin - policzył Kamil, który w rozmowie dodał też, że w czasie bicia rekordu spał w różnych miejscach - zarówno w łóżku, jak i w lesie pod cerkwią.

Motywacją rodzina, znajomi i przyjaciele

Kamil pochodzi z Poznania. Jak powiedział, często jednak wyjeżdża w góry, żeby biegać i trenować. Podróże są ważnym elementem życia jego i jego rodziny. Do biegów jednak przygotowuje się także we własnym domu, bo jak wspomniał, w czasie pandemii zainwestował w bieżnię elektryczną. Ale przygotowanie do biegu na 500 kilometrów to jedno - jest jeszcze kwestia psychiki.

Było dużo kryzysów, dużo płaczu, dużo krzyku, dużo rozmowy wewnętrznej. To chyba mi też pomogło, uspokajałem się, rozmawiając sam ze sobą. Pomagała mi też wizualizacja tego sukcesu i tej drogi. Dookoła mnie było też mnóstwo osób, którzy mnie motywowali i popychali do przodu. Ale czy da się przygotować psychicznie do tego? Ważne było moje doświadczenie w biegach ultra, bo one same w sobie są dużym obciążeniem psychicznym i gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, jak to będzie wyglądało - podsumował Leśniak.

Ukończyłem jednak. Są bodźce, które sprawiają, że w tym trwamy. Znajomi, przyjaciele, którzy zwalniali się z pracy, inwestowali kupę kasy, by przyjechać, pokibicować, zobaczyć mnie. To bardzo motywuje. Dlatego też, mimo że kropka na mapie była daleko przede mną, stwierdziłem, że zobaczę, co stanie się dalej - w końcu tempo i tak miało spaść - powiedział rekordzista.

Lista sukcesów Kamila jest niezwykle długa. Dziesiątki biegów - wygranych lub ukończonych w czołówce. Na tej liście - jako sukcesy - są wymienione także dzieci, Zuza i Maks. Jak powiedział Leśniak, rodzina jest dla niego bardzo ważna. Lubię się bawić, lubię czerpać radość ze wszystkiego, ale mnóstwo miejsca w moim życiu zajmuje moja rodzina. Moja partnerka ma dużo cierpliwości do mnie, ale też bieganie jest w jakiś sposób jej sposobem na życie. Obojgu nam daje to dużo zmęczenia, ale też satysfakcji - mówi Kamil.

Można to zrobić szybciej

Teraz celem Kamila Leśniaka będą mistrzostwa świata w biegach górskich w 2025 roku. W przyszłym roku będzie starał się wywalczyć kwalifikację do tych zawodów. W 2024 wystartuje też w mistrzostwach Europy, ale na krótszym dystansie, bo nie przewidziano trasy ultra. A co z ewentualnym powrotem na GSB?

W pewnym momencie myślałem sobie, że już nigdy nie pobiegnę na GSB. O bólu się jednak szybko zapomina. Wiem, że ten czas można jeszcze znacznie poprawić, jest jeszcze sporo do urwania. Wiem też, że gdyby ktoś poprawił mój czas, to by mnie zmotywowało do powrotu. Być może są jeszcze szaleńcy jeszcze bardziej "crazy" niż ja - podsumował Leśniak.