Turyści z Czech wpłynęli na płyciznę z kamieniami na jeziorze Śniardwy na Mazurach i tak uszkodzili łódź, że ta zatonęła. Zostali uratowani przez MOPR, a miasto Mikołajki zapewniło rozbitkom nocleg.
Czesi - dorośli i dzieci - długo będą wspominać wakacje na jeziorach w Polsce. Pływali houseboatem po jeziorze Śniardwy. W okolicach wyspy Czarci Ostrów wpłynęli na płyciznę z kamieniami i tak bardzo uszkodzili łódź, że ta zatonęła.
Załogantów podjęli z wody ratownicy MOPR.
Ponieważ Czesi, poza czeskim, nie znali żadnego języka, był problem, by się z nimi porozumieć. Nasz dyżurny używał translatora, by zlokalizować załogę - powiedział prezes Mazurskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (MOPR) Jarosław Sroka.
Czeska załoga straciła wszystko co miała: ubrania, pieniądze, dokumenty.
Nocleg zapewniło rozbitkom miasto Mikołajki. Zostali ulokowani w starej szkole w Tałtach, gdzie są pokoje noclegowe dla potrzebujących turystów. Są one używane 2-3 razy w roku.
Prezes MOPR-u Jarosław Sroka przekazał, że miejsce, w które wpłynęli Czesi, jest oznaczone czarno-żółtymi tyczkami, tzw. znakami kardynalnymi. Ich przykład pokazuje, że nie wszyscy żeglarze wiedzą, co oznaczają te tyczki.
Jednak zdaniem Sroki brak wiedzy nie usprawiedliwia żeglarzy.
Dziś każdy nosi przy sobie telefon. Jest bardzo wiele aplikacji, które pokazują, gdzie są niebezpieczne miejsca. Każdy, kto jeździ po drodze, musi znać znaki, tak samo każdy, kto decyduje się na pływanie, musi znać znaki - to rzecz bezdyskusyjna. Houseboaty i niektóre łodzie mają na pokładzie elektroniczne mapy, które pokazują im, gdzie są i jak jest głęboko. Naprawdę przy obecnym stanie techniki trzeba się starać, by wpłynąć na kamienie czy mieliznę. Na wodzie trzeba używać rozumu, techniki, obserwować otoczenie - nie ma innej opcji - podkreślił prezes MOPR.