​Sami nie próbujcie tego robić - przestrzegają strażacy. Ubrani w specjalistyczne kombinezony i wyposażeni w sprzęt na moją prośbę pojawili się nad lubelskim Zalewem Zemborzyckim, żeby sprawdzić, czy chodzenie po lodzie w tych warunkach pogodowych jest bezpieczne.

REKLAMA

Wystarczyło kilka kroków od brzegu i strażak ważący 81 kg po prostu zapadł się. Próba wydostania się na lód kończyła się tym, że tafla pękała. To na głębokości kilkudziesięciu centymetrów.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Teoretycznie im głębiej i dalej od brzegu tym pokrywa lodowa powinna być grubsza. Nic bardziej mylnego. Półtora metra od brzegu sytuacja była dokładnie identyczna.

Dlaczego tak się dzieje?

Odwilż to jedno, ale były również duże opady deszczu, a to on najszybciej zmniejsza pokrywę lodową. Sprawia, że przestaje być jednorodna, pojawiają się w niej pęcherzyki powietrza i nawet, jeśli ma 5-6 cm jest po prostu krucha i niestabilna - tłumaczy młodszy kapitan Tomasz Stachyra rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie.

Lód jest bezpieczny, gdy pokrywa ma 15 cm i gdy trzyma mróz - przypominają strażacy.

Szybki trening nad zalewem

Kiedy jeden ze strażaków znalazł się w wodzie, dwóch ratowników przy pomocy sań lodowych próbuje się ślizgać po tafli lodu w jego kierunku. Nawet kilkanaście metrów od brzegu, lód pod nimi się łamie. Powrót do brzegu jest jeszcze trudniejszy, bo momentami trzeba już płynąć. Wbijanie kolców w taflę, żeby podciągnąć się sprawia, że lód załamuje się.

To tylko ćwiczenia, ale gdyby do takiego wydarzenia doszło naprawdę, to przy tej temperaturze wody osoba, która do niej wpadnie ma zaledwie kilka minut, żeby się uratować. Bardzo szybko zapada się w hipotermię.

Podstawowa zasada: nigdy nie wychodzić na lód samemu. Jeśli już to, chociażby w najprostszej kamizelce wypornościowej, jaką można kupić w markecie sportowym. Najlepiej mieć linkę i przywiązać się do czegoś stałego na brzegu. W ten sposób dajemy sobie szansę na wyciągniecie się z wody - mówi młodszy kapitan Tomasz Stachyra. Najlepiej, jeśli jest razem z nami druga osoba.

Ale przy takich warunkach jak dzisiaj, nie warto ryzykować.