​Wyczerpują się zasoby wolontariuszy, już czas, żeby pomóc uchodźcom była coraz bardziej sprofesjonalizowana, a nie opierała się głównie na wolontariacie - mówią ludzie zajmujący się pomocą.

REKLAMA

Lubelski dworzec PKS jest jednym z miejsc, w którym najczęściej pojawiają się nowi uchodźcy. Jest ich zdecydowanie mniej niż na początku wojny, ale każdego dnia przewija się przez to miejsce kilkaset osób. Widać to choćby po liczbie rozdanych kanapek.

Nie kupi się wolontariuszy

Nie ma większego problemu z bieżącym zaopatrzeniem. Lokalne piekarnie przekazują nieodpłatnie drożdżówki czy cebularze. Szkoły, inne instytucje oraz mieszkańcy robią i przywożą kanapki. Są też ludzie czy instytucje, które zaopatrują wolontariuszy w wodę, musy dla dzieci, słodycze, owoce czy artykuły higieniczne. Raz jest ich więcej, raz mniej, ale generalnie niczego nie brakuje.

Niestety nie kupi się wolontariuszy. Przy wejściu na dworzec dwie studentki. Jedna z Ukrainy, druga z Białorusi. Dyżurują na dworcu PKS, ale też w noclegowniach miejskich i halach sportowych, w których mieszkają kobiety z dziećmi. Oprócz tego studiują, bo to był główny ich powód znalezienia się w Lublinie.

"Ludzie się wykruszają"

Ludzie się wykruszają - mówi Katarzyna, koordynatorka zmiany.

Wszyscy są zmęczeni fizycznie i psychicznie. Teraz jest znacznie spokojniej niż na początku, ale tyle ludzkich historii, łez i dramatów, które każdy z nas słyszał i widział, sprawiają, że wszyscy są przybici. Każdy z nas ma swoje życie wolontariat jest tylko dodatkiem. Wielu ludzi wzięło na początku urlopy, z potrzeby serca z chęci pomocy, ale musieli wrócić do pracy. Nie mają teraz czasu, żeby przychodzić do pomocy
- mówi Renata, która jest wolontariuszką praktycznie od początku wojny.

Ludzie nie zwolnił się z pracy, żeby pomagać, bo muszą sami z czegoś żyć. Mają rodziny obowiązki, a poza tym też są fizycznie zmęczeni - dodaje.

Od początku marca, jako wolontariuszka na dworzec przychodzi pani Halinka. Jest dobrym duchem tego miejsca. Jako emerytka ma dużo czasu, ale - jak mówi - nie ma już siły.

"Zmęczyło mnie to bardzo fizycznie i psychicznie"

Byłam przez 11 dni z rzędu. Zmęczyło mnie to bardzo fizycznie i psychicznie. Znam język rosyjski, rozmawiałam z wieloma osobami to naprawdę tragiczne historie. Nie jestem już w stanie przychodzić codziennie - dodaje pani Halinka.

Pojawia się, co drugi dzień, ale - jak zapowiada - w przyszłym tygodniu musi zwyczajnie odpocząć. Nie będzie jej na dworcu.

To coraz częstszy problem, mówią organizujący wolontariat.

To czas żeby pomoc przeszła w bardziej profesjonalną. Wolontariusze mogą wspierać i zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli to robić. Ale państwa nie da się zastąpić. Społeczny zryw był dobry na początek, jako sprint i pierwsza potrzeba, natomiast teraz przed nami maraton i muszą być wprowadzone rozwiązania systemowe - mówi wolontariuszka Renata.