Oswajanie śmierci stało się tematem spotkań wokół spraw ostatecznych. Warsztaty i rozmowy o śmierci pojawiły się między innymi w łódzkiej Mediatece MeMo. Jednym z warsztatów oswajających śmierć są "Dziady łódzkie". Zaplanowano je na 4 listopada, aby przywrócić pamięć o genezie i celu dawnych zwyczajów, związanych ze śmiercią i stratą. Spotkanie w sobotę o godz. 17:00 w siedzibie Stowarzyszenia Kamienica 56, przy ul. Pomorskiej 96A (dawna biblioteka miejska).
Głównym celem tych spotkań jest mówienie o śmierci bez lęku. Pomysłodawczynią jest Monika Stasiak z fundacji "Na progu" i Instytutu Dobrej Śmierci.
Monika Stasiak: Rzeczywiście jestem pomysłodawczynią takiego cyklu spotkań, który mówi o szeroko pojętych sprawach ostatecznych, czyli o śmierci, stracie, żałobie i który jest takim - z jednej strony wsparciem wiedzowym o tym, jak sobie radzić w takich sytuacjach w różnych aspektach, a z drugiej - jest po prostu otwarciem pewnej przestrzeni, zaproszeniem do dialogu. Kiedy rozmawiamy o śmierci, to paradoksalnie możemy bardziej docenić życie.
Agnieszka Wyderka, RMF FM: A czy śmierć w ogóle da się oswoić? Czy można tak trochę zaprzyjaźnić się ze śmiercią?
W Instytucie Dobrej Śmierci (który współtworzę) i w czasie takich spotkań w Death Cafe, które w Łodzi prowadzimy razem z Łucją Lange, mamy takie doświadczenie, że tak. Właśnie przez to, że przestajemy śmierć wypychać poza obręb naszej świadomości, udawać, że ona nie istnieje, to dzieje się coś takiego, że zaczynamy dopuszczać ją do świadomości. Zaczynamy myśleć o niej nie tylko jako o czymś strasznym, groźnym, ale też po prostu jako o części życia, z którą jakoś musimy się mierzyć. I rzeczywiście takie rozmowy, takie spotkania poszerzają trochę to nasze spektrum otwartości na to, żeby mówić i na to, żeby później stawać w obliczu tego, co nieuniknione właśnie.
A po co są nam potrzebne próby oswajania się ze śmiercią; próby trochę obłaskawiania tego strachu przed śmiercią?
Jesteśmy takim społeczeństwem, które mocno śmierć wypiera ze świadomości. Zepchnęliśmy ją do domów pogrzebowych, do szpitali i hospicjów. I później, kiedy stajemy w obliczu straty, to jesteśmy na to zupełnie nieprzygotowani. Nie tylko pod względem formalnym (bo to akurat zakłady pogrzebowe za nas załatwiają często), ale też pod względem takiego przygotowania siebie na to, czym jest żałoba, jakie emocje będą w niej nam towarzyszyły, jak będziemy się czuć, jak i gdzie szukać wsparcia. Natomiast w momencie, kiedy rzeczywiście szukamy tych rozwiązań, już wcześniej, kiedy wiemy, że one istnieją, to jest nam łatwiej. Łatwiej nam samym, ale też osobom bliskim, które straty doświadczają.
Czyli to jest tak, że jak sami trochę się ze śmiercią układamy, to bardziej jesteśmy w stanie pomóc bliskim, którzy przechodzą żałobę?
Tak, ale też bliskim, którzy np. opiekują się osobą chorą, wymagającą opieki paliatywnej, którzy już wtedy mierzą się z taką żałobą jeszcze następującą przed śmiercią. Jesteśmy w stanie pomagać sobie w różnych, innych naszych stratach. Myślę tu nie tylko o ludziach, ale też o kochanych zwierzętach, które tracimy. No i wreszcie, jesteśmy w stanie nawiązywać lepsze więzi z tymi, którzy odeszli. Bo teraz to jest tak, że mamy Wszystkich Świętych, gdy wszyscy palimy znicze, czasami wrzucimy jakiegoś posta na Facebooku w rocznicę śmierci i właściwie nie wiemy, co z tym robić. A w momencie, kiedy o tym myślimy, kiedy uruchamiamy tę swoją kreatywność (zamiast ją wypierać ze świadomości) to jest nam po prostu łatwiej takie rytuały więzi i pamięci tworzyć.
Trochę mnie zadziwia to, że w polskim społeczeństwie jesteśmy tak mało obeznani ze śmiercią. Właśnie ją mocno wypychamy ze świadomości. A przecież w dużej mierze Polacy są katolikami, czyli powinni mieć zawsze z tyłu głowy, gdy pojawia się śmierć, że to życie wieczne, prawda? A tutaj okazuje się, że my nie potrafimy właściwie poradzić sobie z tym...
Myślę, że jest kilka czynników. Jeden to jest właśnie to, że śmierć troszkę skapitalizowała się, że ona wyszła z domu. Kiedyś na wsiach (do tej pory w niektórych miejscach tak jest), że po śmierci cała rodzina gromadziła się przy zmarłym. Zbierali się sąsiedzi, śpiewali, modlili się. To faktycznie był czas bliskości i takiego uświadomienia sobie, że śmierć jest częścią nas. Jeszcze dawniej, w tej tradycji przedchrześcijańskiej mieliśmy przecież święto Dziadów, które było takim obrzędem karmienia przodków, zaproszenia ich do wspólnego stołu. To ciągle obecne jest w tradycji wigilijnej, chociaż już zmieniło swoją formę - dodatkowe nakrycie dla nieznanego wędrowca. Tak naprawdę kiedyś to miejsce było dla zmarłego, bliskiego przodka. Myślę, że myśmy dużo pozapominali; że trochę w duchu "kultu piękna", jednorazowości i tego, że wszystko można wyrzucić i wymienić na nowe - boimy się tego, co się ze śmiercią wiąże; takiego zepsucia; tych procesów fizjologicznych, które jej towarzyszą; tego, że ona nie zawsze jest piękna. Więc wartością takich rozmów, spotkań jest właśnie przywracanie świadomości śmierci we wszystkich jej aspektach.
To w jaki sposób chcecie Państwo pomóc tę śmierć oswajać?
Będziemy mieć kilka rodzajów aktywności. Jedna to jest blok czysto wiedzowy i trochę dyskusyjny, w ramach którego będziemy mieć wykłady poświęcone wspieraniu bliskich, doświadczających żałoby. Tego, jak wspierać, jak nie wspierać, jakie słowa mogą być pomocne, jak nie ranić? Tutaj też pojawi się spotkanie, dotyczące czułych ceremonii pożegnania tego, jak żegnać naszych bliskich tak, żeby to było dla nas kojące w procesie żałoby. I wreszcie spotkanie, wykład poświęcony pisaniu testamentu, bo to też jest coś, o czym my niechętnie mówimy, a okazuje się być potrzebne w najmniej oczekiwanym momencie. Z drugiej strony mamy spotkania autorskie z Mirą Marcinów i z Antonim Krohem, którzy piszą o śmierci z różnych perspektyw, takiej osobistej, ale też kulturowej. No i wreszcie będziemy mieć takie ciekawe spotkania, które krążą wokół tych rytuałów, rozmów, spotkań o śmierci, wokół rytuału, więzi i pamięci, czyli właśnie Dziady łódzkie. Przestrzeń, w której będziemy wspominać bliskich, rozmawiać o nich w kręgu, tworzyć swoje własne pudełka pamięci, w których będziemy słuchać starych pieśni pogrzebowych, słuchać baśni o śmierci. No i wreszcie takie spotkanie o śmierci przy kolacji, kiedy najpierw sobie razem gotujemy, a potem jemy i rozmawiamy o naszych zmarłych bliskich.
Chyba nie ma dwóch rzeczy, które bardziej by się wykluczały. Bo jedzenie to jest życie, a w zestawieniu z rozmowami o śmierci to będzie ogromny kontrast.
To trochę jest taki celowy zabieg. Z jednej strony mamy to rozgraniczenie, że rozmawiamy o tych, którzy odeszli, ale uświadamiamy sobie, że jesteśmy w takim bardzo żywym kontekście związanym z jedzeniem. Z drugiej strony znowu jest to połączenie czegoś, co już znamy z kultury. Przecież to, co dzisiaj jest taką smutną konsolacją po pogrzebie, kiedyś było faktycznie ucztą, do której zapraszano bliskich, żeby oni się do nas przesiedli i posłuchali, co chcemy o nich i im powiedzieć.
Moja babcia (przedwojenny jeszcze rocznik) jak bywała na takich konsolacjach, to zawsze mówiła, że ważne jest, żeby wypić zdrowie tej duszy, która odeszła - za spokój tej duszy. Kiedyś było takie przekonanie, a dzisiaj, jak zaczniemy o tym myśleć zdroworozsądkowo, no to: jak pić za zdrowie duszy; za spokój duszy?
To prawda, że takim ważnym aspektem tych tradycyjnych obrzędów pogrzebowych było właśnie wyprawienie duszy na tamten świat. Zapewnienie jej spokoju, no i przy okazji zapewnienie też spokoju tym, którzy zostają, żeby ta dusza ich nie straszyła po nocach. Więc ten aspekt wypicia za czyjeś zdrowie, nakarmienia go, pojenia był bardzo ważny w tym wszystkim.
Dlaczego to państwo - teraz trochę w taki w świecki sposób - musicie nas uczyć tego, jak ze śmiercią się dogadać, jak tę śmierć na swoje potrzeby obłaskawić, żeby ona taka straszna nie była? Teoretycznie powinniśmy być tego nauczeni w ramach tradycji chrześcijańskiej, przez te wszystkie rytuały religijne. To jest kwestia zapomnienia znaczenia dawnych rytuałów powiązanych z odchodzeniem?
Zapomnienia, jakby utraty świadomości ich głębokiego sensu i tego, co leży u ich podstaw. Tego, że jednak jako społeczeństwo bardzo szybko się zmieniamy i ten komponent religijny już nie zawsze jest tym głównym. To jest też efekt tego, że te dawne rytuały były jednak mocno związane z życiem na wsi, z życiem bliskim ziemi, więc dużo z tego zatraciliśmy. Ale to też nie jest tak, że ta przestrzeń dialogu o śmierci musi być przestrzenią świecką, bo my w Instytucie Dobrej Śmierci jesteśmy otwarci na łączenie tych dyskursów, na zapraszanie osób wierzących. Tak naprawdę śmierć dotyczy nas wszystkich i jedni o niej opowiedzą właśnie językiem świeckim, inni językiem religijnym, ale wszyscy czujemy podobnie w związku ze stratą.