Mija rok, odkąd dyrektorem Dziecięcego Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie został Wojciech Cyrul. Stanowisko to objął w ekstremalnie trudnym okresie: podczas pandemii, gdy placówka miała ogromne długi i groził jej paraliż z powodu groźby odejścia pracowników. ,,Długo analizowałem wszystkie dokumenty, zanim się na to zdecydowałem" - mówi Wojciech Cyrul. Dziś i sytuacja finansowa szpitala, i atmosfera na korytarzach zmieniła się diametralnie.

REKLAMA

Drzwi do jego pokoju są zawsze otwarte, każdy z personelu placówki może przyjść pogadać. ,,Były dni kiedy rozmowy, często trudne, toczyły się cały czas, najpierw z gabinetu wychodziła pani salowa, później wchodził kierownik jednej z klinik, potem pracownicy techniczni. Rozmowy trwały często do późnych godzin" - mówi jedna z pracujących w szpitalu osób.

Marek Wiosło: Zdarzały się krzyki podczas rozmów i negocjacji?

Wojciech Cyrul: Kiedy patrzę dziś z perspektywy tego, co się wtedy wydarzyło, to paradoksalnie współpracowaliśmy dość dobrze, mało konfliktowo. Ja nie chcę powiedzieć, że nie było czasem ciężko. Czasami padały trudne słowa, ale to wszystko doprowadziło do tego, że w zasadzie dzisiaj, spotykamy się razem i omawiamy bardzo konkretne problemy, często o charakterze technicznym.

Co było najtrudniejsze po objęciu stanowiska?

Powiem uczciwie: chyba najtrudniejsze było to, że ja przyszedłem do szpitala sam. Bez zespołu, który mógłby ze mną pewne zmiany wprowadzać, więc pewnie musiałem przełamać pewne zaskoczenie. Pewno też niepokój, strach i obawy po stronie tych osób, które tutaj wcześniej pracowały. Zawsze, kiedy przychodzi ktoś nowy z zewnątrz, dodatkowo jeszcze całkowicie z zewnątrz, to takie obawy w zespole istnieją. To była pierwsza rzecz, tym bardziej, że czas, w którym przychodziłem nie był - powiedzmy eufemistycznie - specjalnie spokojny. Wszyscy obawiali się, że przychodzi ktoś, kto będzie wyrzucał, porządkował i wszystko będzie stawiać na głowie. Więc ten kontekst był trudny. Budowanie zaufania, przyjaznych relacji, to było najtrudniejsze wyzwanie na początku, które trzeba było podjąć ...ale myślę, że się udało.

Był problem i z lekarzami, i z pielęgniarkami. Udało się go rozwiązać?

Nie nazwałbym tego problemem z lekarzami czy z pielęgniarkami. Myślę, że i pielęgniarki, i lekarze, i pozostałe grupy zawodowe po prostu chciały zawalczyć o godne warunki do pracy, o lepszą jakość tego, co tutaj się dzieje. Nie postrzegałem tego jako błąd. Nie widziałem tego jako próby wymuszenia wzrostu wynagrodzeń, bo to był tylko element całej mozaiki problemów, zaszłości niespełnionych marzeń czy aspiracji. Kiedy rozmawiam z tymi osobami, to przede wszystkim wydaje mi się, że największym problemem był jakiś rozpad zaufania między szpitalem a pracownikami. Pomalutku trzeba było to odbudować i krok po kroku spróbować razem, wspólnie. To często bardzo drobne rzeczy. I powiem szczerze, że wszyscy byli na to chyba gotowi, bo mieliśmy wspólny cel. To wszystko doprowadziło do tego, że my w zasadzie dzisiaj spotykamy się razem i omawiamy bardzo konkretne problemy, często o charakterze technicznym. Każdy przychodzi, każdy może je zgłaszać i w miarę możliwości rozwiązujemy je na bieżąco. Oczywiście pewne wielkie projekty, które są przed nami, były do tej pory niezrealizowane, ale nie da się w ciągu jednego roku zrobić wszystkiego.

Na ile ta sytuacja szpitala była związana ze specyfiką tej placówki a na ile z rozwiązaniami w systemie ochrony zdrowia?

To jest trudne pytanie dlatego, że chyba z każdym z tych dwóch elementów. Nie da się tego do końca rozdzielić. Łatwo taką dialektykę zaproponować w mediach, natomiast w zarządzaniu tak nie jest. Te dwa elementy całkowicie się przenikają i warunkują. Wiadomo, że są pewne elementy zewnętrzne, na które dyrektor żadnego szpitala nie ma wpływu. Są pewne elementy wewnętrzne, które są tylko tutaj, lokalne. Ale najczęściej jest tak, że to, co się dzieje w szpitalu jest pewną wypadkową tego, co również dzieje się na zewnątrz. I moi poprzednicy na pewno starali się jak najlepiej dopasowywać działalność szpitala do uwarunkowań, które narzucał Fundusz Zdrowia czy Ministerstwo Zdrowia, czy w ogóle prawodawca.

Naszą lokalną specyfiką jest to Uniwersytecki Szpital Dziecięcy jest jednak szpitalem klinicznym. Mamy tutaj zarówno lekarzy, którzy pracują wyłącznie w szpitalu, jak i mamy pracowników - nie tylko lekarzy - którzy są jednocześnie pracownikami Uniwersytetu. Ja sam jestem pracownikiem Uniwersytetu.. To podwójna lojalność, bo staramy się być lojalni w stosunku do Alma Mater, jak i w stosunku do szpitala. Czasem to powoduje napięcia, bo te interesy nie zawsze są zbieżne. Ale jesteśmy szpitalem uniwersyteckim i wydaje mi się, że jest to w świadomości wszystkich, którzy tutaj pracują. Mamy pewne specyficzne cele zapisane w statucie, a ja od czasu do czasu go przypominam, bo to nie jest taki zwyczajny szpital. Musimy również prowadzić dydaktykę, musimy również prowadzić badania i musimy o tym pamiętać, żeby to wszystko łączyć. Chyba stąd bierze się wiele naszych, lokalnych problemów. One nie są powszechne. Trudności po stronie Narodowego Funduszu Zdrowia czy Ministerstwa Zdrowia z uwzględnieniem specyfiki takich placówek jak ta, to na pewno jest wyzwanie. Ale muszę powiedzieć, że jeżeli chodzi przynajmniej o Małopolski Narodowy Fundusz Zdrowia, to współpraca bardzo dobrze się układa. I myślę, że oni w miarę swoich możliwości też starają się nam bardzo pomóc.

Na ile się udało przez ten rok wypracować jakieś nowe standardy współpracy z ministerstwem, NFZ, czy zmienić finansowanie szpitala? Rok temu mówiliśmy o wielkim zadłużeniu w szpitala, jak to wygląda teraz?

Wiele rzeczy, jeżeli chodzi o ten aspekt się zmieniło. Jest trochę lepiej, nie będę ukrywał, ale jest jeszcze daleko do tego, żebym mógł powiedzieć, że sytuacja jest dobra czy stabilna. To jest dosyć dynamiczna kwestia i raz jest lepiej, raz jest gorzej. Mówiąc w skrócie: dalej mamy długi, które są płacone na bieżąco, co jest też moim wielkim zmartwieniem. W tym momencie wahają się one od 20 kilku do 30 milionów, więc to dużo mniej niż było w zeszłym roku, ale wciąż one są. Co się poprawiło, jeżeli chodzi o komfort zarządzania szpitalem? Przede wszystkim otrzymaliśmy kredyt obrotowy. Był to cel, który postawiłem sobie na samym początku, bo bez zapewnienia płynności finansowej, nie dało się dalej tego prowadzić. Więc mimo tych wymagalnych długów, jesteśmy w stanie spokojniej i bardziej racjonalnie gospodarować finansami szpitala. To pierwsza rzecz. Druga sprawa to jest jednak fakt, że zmieniły się zasady finansowania świadczeń pediatrycznych. Już nie ma takiej ogromnej różnicy między tym, jak są finansowane świadczenia dla dorosłych i dla dzieci. Wycena punktu została zasadniczo zrównana. Muszę powiedzieć, że i ja, i koledzy, bo to nie tylko moja walka, zostaliśmy wysłuchani. Przy tym dalej mam apel jako dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego do Ministerstwa Zdrowia, żeby uwzględnić specyfikę szpitali akademickich, uniwersyteckich, bo my mamy właśnie te dodatkowe obowiązki, które powodują, że sprawność w zakresie leczenia i sytuacji nigdy nie będzie taka sama, jak sprawność w sytuacji, kiedy ktoś nie ma obowiązku uczenia tysięcy studentów.

Leczenie pacjenta w szpitalu na oddziale pediatrycznym a leczenie pacjenta w specjalistycznym szpitalu pediatrycznym, do tego uniwersyteckim to też pewnie ogromna różnica, w tym finansowa. Czy w tej kwestii cokolwiek się zmieniło?

Niestety tej specyfiki nie uwzględnia się w tych wycenach. Tego mnożnika dalej nie ma. Co więcej, na bazie tych przeszacowań, które miały miejsce w lipcu, które były bardzo ważną zmianą, też nie uwzględniono pewnych czynników, które spędzają nam dzisiaj sen z powiek. Nie uwzględniono niestety tak gwałtownie rosnących cen i generalnie inflacji. Powiem tylko tyle, że w zasadzie wszyscy nasi kontrahenci występują o przeszacowanie umów, które zawarliśmy wcześniej. Staramy się negocjować. Spotykamy się z ogromnym zrozumieniem ze strony naszych partnerów, ale jednak oni nie są darczyńcami czy fundacjami. To są podmioty komercyjne, też muszą liczyć swoje koszty.

Jakie były najważniejsze kamienie milowe przez ten rok, co najważniejszego udało się zmienić?

Największa zmiana to jest doprowadzenie do przeniesienia w księgi szpitala majątku, który do tej pory nim nie był. Tylko szpital zarządza majątkiem, co powoduje, że przynajmniej przez 40 lat będziemy użytkownikami tego majątku, a więc będziemy mogli autonomicznie funkcjonować. Po pierwsze to ogromna zmiana w kapitale szpitala, bo mieliśmy minus dwieście milionów kapitału własnego. Teraz kapitały będą zupełnie na innym poziomie: dodatnim, bo mówimy tu o setkach milionów złotych. To jest pierwsza wielka rzecz.

Druga wielka rzecz, którą udało się załatwić to jest finansowanie rozbudowy szpitala. To jest, z tego co się orientuję, największa dotacja, jaka została udzielona w Polsce na pediatrię, czyli prawie 300 milionów złotych. Z tych pieniędzy będzie powstawał całkowicie nowy budynek szpitalny. Będą budowane nowe oddziały, które tak naprawdę sprawią, że szpital wejdzie nie tylko w XXI wiek, jeśli chodzi o jakość, ale także z perspektywy szpitala wielospecjalistycznego klinicznego. Będziemy szpitalem kompletnym, bo powstanie po pierwsze oddział zakaźny, będziemy mieć oddział ginekologiczny, będzie oddział psychiatryczny, zostanie całkowicie przebudowana pediatria. Szykują się więc tutaj ogromne zmiany, które spowodują, że rzeczywiście będziemy mieć możliwość zadbania o dzieci od samego początku do samego końca, absolutnie w pełnym zakresie. Dziękuję przy tej okazji Ministerstwu Zdrowia za zauważenie tych aspiracji i docenienie naszego projektu. Nie będę ukrywał, że to jest moja wielka duma, iż udało się to zrobić. Oczywiście, jesteśmy jeszcze przed podpisaniem umów, ale jestem przekonany, że to się wszystko dobrze skończy i ta wizja zostanie zrealizowana w najbliższych latach.

Trzecia wielka rzecz i wielki projekt, to jest projekt, który w zasadzie nie ma końca. To jest automatyzacja i informatyzacja szpitala. Jak się pan obróci, zobaczy pan wielki monitor. W tym momencie cała działalność szpitala jest monitorowana na bieżąco przeze mnie centralnie. Dokładnie widzę, co się dzieje na każdym oddziale. Widzę ilu jest przyjmowanych pacjentów w każdej poradni, ile jest wypisywanych pacjentów danego dnia, ile mamy wolnych łóżek, gdzie te łóżka są, jak idzie wszystkim dobrze albo niekoniecznie dobrze. Więc to jest coś, co zmieniło się w myśleniu o zarządzaniu. To nie jest tylko tak, że dyrektor patrzy jak Wielki Brat - nie o to chodzi. Chodzi o to, że ten sam wgląd mają również kierownicy oddziałów czy klinik i mogą po prostu lepiej panować nad tym, co się dzieje. Co więcej, spotykamy się regularnie i odbywamy seminaria, gdzie zastanawiamy się analizując te dane, jak możemy pewne działania poprawić, czy jeszcze w ogóle cokolwiek da się zrobić lepiej, ewentualnie skąd się biorą pewne zjawiska, pewne problemy... Staramy się szukać optymalnych rozwiązań wspólnie. To nie ma charakteru nadzorczego, tylko charakter raczej szkoleniowy, a na celu wypracowywanie wspólnych rozwiązań problemów, które dzięki temu można po prostu zdiagnozować i monitorować.

Last but not least. To, z czego jestem najbardziej szczęśliwy, to fakt, że jednak udało się zbudować zespół i te zespoły ciągle się tworzą dynamicznie od dołu. Nie jest tylko tak, że tutaj wśród Zarządu czy wśród osób pracujących bezpośrednio ze mną, pojawiała się nić współpracy i zaufanie oraz gotowości do realizacji pewnej wizji. Widzę też, że powstaje cała masa zespołów budowanych przez lekarzy, przez pielęgniarki, przez personel, który stara się odpowiadać na potrzeby małych pacjentów, że pomalutku jakiś taki pozytywny ruch. To jest moja opinia i być może kogoś mogę urazić - za to przepraszam, jeśli tak jest - że taka niewiara w to, że tu się coś naprawdę wielkiego może wydarzyć, że ona pomału gdzieś odchodzi. Hasło, które miało być na powitanie dyrektora, kiedy przychodziłem: "Nie da się", teraz jest skreślane coraz bardziej grubą, czerwoną kreską. Widzę, że ludziom coraz bardziej wydaje się, że jednak "da się", że można coś w tym szpitalu zmienić na lepsze. Oni, nasi pracownicy różnych szczebli, przychodzą do mnie z projektami, teraz razem staramy się robić coś więcej i to jest zaufanie. I ta wspólna praca to jest coś, co mnie bardzo cieszy. Trochę to czasu mi zabiera nie powiem, ale daje mi to też ogromną satysfakcję.

Objął Pan stanowisko w bardzo trudnym czasie: pandemia, wojna w Ukrainie i inflacja. Jakie są teraz w związku z tym największe wyzwania dla szpitala?

Te wszystkie sytuacje się na siebie nałożyły i nadal nakładają. Podjęliśmy wspólnie z fundacjami zagranicznymi i polskimi ogromny wysiłek, żeby wyjść naprzeciw osobom uciekającym z Ukrainy. Zatrudniliśmy ponad 30 osób w naszym szpitalu, które uciekły z Ukrainy. Są to pielęgniarki i lekarze. Oczywiście, oni są zatrudniani na stanowiskach asystentów, bo ponieważ nie mają jeszcze w większości zgód od Ministra Zdrowia i z izb lekarskich do wykonywania zawodu, ale mają pracę i są włączani tutaj w działalność szpitala. Co więcej - pomagają nam ogarnąć tę rzekę pacjentów z Ukrainy.

Był okres, kiedy dzieci z Ukrainy stanowiły blisko 20 kilka procent wszystkich pacjentów przyjmowanych do szpitala. To są duże liczby. I to było wyzwanie nie tylko logistyczne, nie tylko merytoryczne, ale również językowe. I tutaj też trzeba było znaleźć sposób na to, aby z tymi osobami znaleźć język, żeby mimo tych barier komunikacyjnych, te osoby mogły znaleźć wsparcie, żeby były objęte opieką, tak jak polscy pacjenci. No i żeby też zbudować zaufanie, bo w tych procesach brak zaufania jest ogromną przeszkodą. A bariera językowa jest niewątpliwie jedną z tych barier, która nie ułatwia budowania zaufania między personelem medycznym a pacjentem czy jego opiekunami. Więc to było duże wyzwanie. I jest wciąż, bo my cały czas się borykamy się również z problemami finansowymi. To jednak jest dodatkowy wydatek. Szukamy zewnętrznych środków, które umożliwią nam sfinansowanie etatów tych osób, ale to jest nieustająca walka i poszukiwanie wsparcia. Przy okazji pragnę zaapelować: jeżeli ktoś chciałby pomóc, to zapraszam! Każda pomoc jest bardzo mile widziana. Przygotowujemy się na zimę, obawiamy się, że to, co się wydarzyło pod koniec lutego i na początku marca może się niestety powtórzyć ze względu na natężenie walk na Ukrainie i ze względu na zmieniające się warunki pogodowe, które zapewne spowodują, że większa ilość pacjentów znowu będzie z tamtego kierunku do nas napływać.

Kto najbardziej przyczynił się do pomocy szpitalowi? Z kim najlepiej się współpracowało i czy była jakaś ściana, którą trudno było przebić?

Nie da się tak wprost odpowiedzieć, bo to jest tak, że każdy odegrał jakąś rolę na pewnym etapie. Mogę śmiało powiedzieć, że zaskoczyło mnie bardzo, jak wiele osób, ze strony których nie spodziewałem się wsparcia, takiego wsparcia mi i szpitalowi udzieliło. Zupełnie inne były moje potrzeby niż są dzisiaj, po roku, gdyż zupełnie inne są potrzeby osoby, która wchodzi do nowej organizacji, która musi ją poznać, która musi zobaczyć, gdzie jest, co się w niej dzieje. Zupełnie inna jest sytuacja, kiedy już ten element ma ogarnięty, kiedy już wie, jaka jest budowa wewnętrzna instytucji, jakie są zależności, jakie są procedury i kiedy już zaczyna realizować pewną wizję zmian. Muszę powiedzieć, że byłbym nie w porządku, gdybym powiedział, że nie otrzymałem od każdego pomocy takiej, jaką mógł mi zaoferować. Tutaj nie spotkałem się specjalnie z żadną obstrukcją. I to mnie bardzo cieszy. Oczywiście, trochę dziegciu w tej beczce miodu jest. Czasem było i tak, przepraszam bardzo, ale było tak, że mogłem oczekiwać nieco więcej wsparcia niż mi okazano. Ale powiem szczerze, że te sytuacje wynikały zazwyczaj z nieporozumień, które trzeba było po prostu sobie wyjaśnić, bo niestety na poziomie komunikacyjnym nikt nie jest doskonały. I ja też nie jestem, i zdaję sobie sprawę, że pewne wizje, jakie przedstawiałem dla niektórych osób mogły być nie tylko zaskakujące, ale mogły uderzać w ich wyobrażenie o tym, jak ten szpital powinien działać.

Ministerstwo wysłuchało państwa próśb?

Powiem szczerze, to mnie zaskoczyło, bo Pan minister bardzo dobrze rozumiał argumenty. I tutaj było moje zaskoczenie, bo myślałem, że będę po tamtej stronie miał oponenta, ale było zupełnie inaczej. Te wszystkie argumenty, które przedstawialiśmy były przyjmowane przez ministra i całkowicie akceptowane. Myślę, że to jest nie problem, że my się nie zgadzamy w diagnozie. Problem jest w tym, co Ministerstwo tak naprawdę faktycznie może. I to że - co też mówię studentom bardzo często - bardzo trudno za pomocą prawa, które jest dosyć ogólnym narzędziem, uchwycić jednostki, które w całym wielkim systemie są wyjątkowe, bo te regulacje nie są jednostkowe i nie dotyczą jednych typów podmiotów czy konkretnego podmiotu, tylko bardzo wielu. Żeby to było dobre tylko dla nas, ale dobre dla całego systemu i jeszcze nie budowało jakiś negatywnych emocji po stronie innych jednostek to myślę, że to jest właśnie wyzwanie. Ja to rozumiem. Natomiast oczywiście wolałbym, żeby ta nasza wyjątkowość gdzieś była uwzględniona i żeby nam jeszcze troszeczkę więcej pomagano.