Zmiana systemu gaśniczego z gazowego na aerozolowy, źle zaprojektowane regały, za dużo akt, błędnie podjęte decyzje - to wszystko zaważyło na akcji gaśniczej po pożarze Archiwum Urzędu Miasta Krakowa. Najbardziej prawdopodobną, choć szokującą przyczyną wybuchu ognia, był sam system przeciwpożarowy.
Wielu ekspertów i strażaków, z którymi rozmawialiśmy uważa, że pożar archiwum był nie do ugaszenia. Wśród przyczyn wymieniają:
- źle dobrane urządzenia gaśnicze,
- nieprawidłowo zamontowane regały,
- montaż urządzeń gaśniczych przed ustawieniem regałów.
Wciąż nie wyjaśniono, dlaczego uruchomiła się pierwsza czujka przeciwpożarowa, a potem kolejna.
Później reakcja nastąpiła już kaskadowo.
***
Sobota, 6 lutego 2021 roku wieczór, krakowskie archiwum miejskim przy ulicy Na Załęczu. Włącza się jedna czujka przeciwpożarowa: L5/14 w pomieszczeniu 103 w hali magazynowej 1A na pierwszym piętrze. Jest ok. 19:45.
Pracownicy resetują system. Po 18 minutach włącza się druga czujka. I uruchomiony zostaje cały system przeciwpożarowy.
Wtedy jeden z pracowników ochrony został przy centrali sygnalizacji pożaru, drugi poszedł sprawdzić miejsce alarmu. Był z nim pracownik monitoringu straży miejskiej. W notatce po pożarze napisał, że w budynku numer 2 nie stwierdził żadnego zadymienia. Poszedł na halę numer 6, tam już nie wszedł, bo nie można było otworzyć drzwi. Na korytarzu nie było światła. Kiedy wrócił na piętro z kluczami i otworzył drzwi korytarza - między budynkiem administracji a halami - okazało się, że cały korytarz był już wypełniony środkiem gaśniczym. Widoczność zerowa. Obaj pracownicy szybko wrócili na dyżurkę. Powiadomiono straż, która pojawiła się około 20.30.
W momencie uruchomienia systemu umieszczone na słupach stałe urządzenia gaśnicze /SUG-i/ wyrzucają z siebie olbrzymie ilości substancji gaszącej - aerozolu. Co ważne w przypadku tego systemu, ze zbiornika w chwili inicjacji, wydostaje się olbrzymia energia sięgającą nawet kilkuset stopni C.
Wysoka temperatura dociera do składowanych materiałów archiwalnych. I dopiero to - według naszych ustaleń - staje się pierwszym zarzewiem pożaru. Kilkadziesiąt zbiorników z aerozolem wystrzeliwuje. Niektóre są tylko kilka centymetrów od papierowych teczek z archiwaliami. Te zaczynają się tlić w kilku miejscach. W halach archiwa są dopchane pod sufit.
W budynkach przy ulicy Na Załęczu zgromadzono ponad 20 kilometrów akt. Z pożaru uratowano zaledwie kilka procent. Dokumenty pochodziły m.in. z Wydziałów Skarbu oraz Architektury i Urbanistyki Urzędu Miasta Krakowa. W uszkodzonych przez ogień nowoczesnych halach przechowywano także księgi meldunkowe z ostatnich dziesięcioleci. To m.in. tysiące dokumentów z dowodów osobistych znanych krakowian, w tym takich sław jak: Stanisław Lem, Marek Grechuta czy noblistka Wisława Szymborska.
Wybudowany obiekt miał być jednym z najbezpieczniejszy i najbardziej nowoczesnych tego typu budynków w Polsce. Budowa trwała kilka lat i kosztowała ponad 15 milionów złotych.
Pierwszą decyzję o ustaleniu lokalizacji całego archiwum wydano w kwietniu 2005 roku. Dotyczyła ona rozbudowy już istniejącego budynku i budowy trzech nowych hal. W styczniu 2009 roku wydano pozwolenie na budowę. Było ważne do stycznia 2012 roku. Przez dłuższy czas nic na budowie się nie działo.
Nie było pieniędzy, przesuwano środki w budżecie. W końcu wyasygnowano pierwsze kwoty - mówią nasi informatorzy.
6 listopada 2011 roku przeprowadzono prace geodezyjne. Wytyczono wtedy obrys budynku, naszkicowano zakres prac. Ten etap zakończono 8 grudnia 2011 roku.
Co działo się przez kolejne lata? Pojawiło się podejrzenie, że nie robiono nic, a pozwolenie, które było aktualne do grudnia 2014 straciło ważność.
Nic takiego nie miało miejsca - mówią nam w wydziale inwestycji UMK. W tym czasie wyburzony został garaż, uporządkowano teren. Prawdą jest, że zaginął dziennik budowy, ale ówczesny kierownik budowy złożył oświadczenie pod groźbą odpowiedzialności, że takie prace były prowadzone. Jeżeli tak było, to pozwolenie na budowę było nadal ważne.
22 czerwca 2016 roku podpisana została umowa z wykonawcą archiwum częstochowską firmą Częstobud. Wtedy zaczynają się prace budowlane.
Przy budowie wykorzystano najnowsze technologie. Hale magazynowe nie miały dostępu do światła, co jest ważne przy przechowywaniu dokumentów. Były także wyposażone w instalacje utrzymujące właściwą wilgotność oraz temperaturę powietrza i oczywiście system suchego gaszenia.
I tutaj pojawia się problem - mówi nasz informator. Początkowo w projekcie miał być zupełnie inny, stały system gaśniczy. Nagle okazało się, że inwestor zmienił system. Z gazowego na aerozolowy. Kluczem w sprawie rozwikłania tajemnicy pożaru może więc być po pierwsze zmiana systemu gaśniczego. Ale też równie ważny jest sposób zamontowania regałów oraz użytkowanie całego obiektu - dodaje.
Wcześniej okazało się jednak, że w okolicy inwestycji nie ma wystarczającej ilości dostępnej wody dla celów przeciwpożarowych.
Na wniosek inwestora 19 stycznia 2009 roku Małopolski Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej wydał postanowienie, w którym wyraził zgodę na inne rozwiązanie dotyczące systemu gaśniczego. Chodzi o to, by w nowych budynkach archiwum zastosować stałe urządzenie gaśnicze gazowe - na azot.
W opisie tego systemu czytamy:
Są to urządzenia służące do czynnej ochrony przeciwpożarowej obiektów lub pomieszczeń, w których występuje ryzyko wystąpienia niekontrolowanego procesu spalania zagrażającego bezpieczeństwu. Przez prostotę swojej konstrukcji i niezawodność działania uznawane są za jedne z najskuteczniejszych do zwalczania pożarów powierzchni zamkniętych, a na szczególną uwagę zasługuje fakt wyeliminowania przez system możliwości powodowania jakiegokolwiek efektu strat pożarowych powodowanych przez inne systemy dzięki zastosowaniu w SUG-G czystego środka gaśniczego. System składa się z: urządzeń do wykrywania pożaru - czujki pożarowe, ręczne ostrzegacze przeciwpożarowe, systemy detekcji, czujki zasysające, przyciski START/STOP. Ale też z instalacji gaśniczej - zbiorniki na środek gaśniczy, instalacja przewodów rurowych rozdzielczych i rozprowadzających zakończonych dyszami wylotowymi (np. dysze nadsufitowe, podłogowe, dysze przestrzeni głównej) podłączone do butli z magazynowanym gazem gaśniczym, sygnalizatory optyczne - plafony umieszczone w widocznym miejscu nad każdymi drzwiami pomieszczenia, klapa odciążająca
Co ciekawe, pozwolenie na zmianę systemu zostało wydane miesiąc po pozwoleniu na budowę. Dlaczego wcześniej, na etapie projektowania, nie zauważono, że nie ma tam wystarczającej ilości wody? Na to pytanie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć.
Prawdopodobnie okazało się, że budowa nowej przepompowni wodnej zbytnio podrożyłaby koszty - mówią nam nieoficjalnie osoby znające kulisy inwestycji.
Kiedy firma Częstobud przejmuje teren budowy, okazuje się, że jeszcze raz pojawia się wniosek o zmianę stałego systemu gaśniczego. Próbowaliśmy porozmawiać z przedstawicielami częstochowskiej firmy, ale usłyszeliśmy, że w związku z trwającym śledztwem nikt z władz spółki nie będzie się w tej sprawie wypowiadał.
We wrześniu 2017 roku znów zmienione zostały plany i pozwolenia. Chodziło m.in. o miejsca parkingowe, śmietniki, zmianę zewnętrznych instalacji oraz oświetlenie.
Ale naszą uwagę przykuła inna zmiana. Jak się okazało, kluczowa dla całej inwestycji w kontekście późniejszego, katastrofalnego w skutkach pożaru. To wtedy znów zmieniono system przeciwpożarowego gaszenia hal magazynowych.
14 lutego 2017 roku ówczesny komendant wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej podpisał się pod postanowieniem o zmianie systemu przeciwpożarowego. Wcześniej, bo 23 stycznia 2017 roku pani Monika Nowak z zespołu projektowo-inwestycyjnego Kontrapunkt V-Projekt wraz z architektem Aleksandrem Mirkiem napisali, że budynek nie spełnia wymagań bezpieczeństwa pożarowego w zakresie zapewnienia wymaganej ilości wody do zewnętrznego gaszenia pożaru.
I zmieniono system gaśniczy z gazowego na aerozolowy.
Chodziło o butle z gazem, które zajmowały dużo miejsca. Aby zaoszczędzić miejsce, by można było upchnąć więcej akt, zamontowano na słupach urządzenia gaśnicze - mówi nasz informator. Ale to tylko jedno z wytłumaczeń.
System gazowy w skrócie wyglądał tak: SUG-i są umieszczone w całym pomieszczeniu archiwum, ale gaz składowany jest w butlach w specjalnym pomieszczeniu obok. Kiedy doszłoby do pożaru, azot z butli byłby rozprowadzany poprzez system dysz rozmieszczonych w całym pomieszczeniu, a azot wypełniłby całe pomieszczenie. Tlen ma zejść do poziomu 11 procent. Z tego rozwiązania jednak zrezygnowano.
Oszczędność miejsca jest bzdurą - mówi nasz rozmówca. Butlownia zajmowała kilkadziesiąt metrów kwadratowych. Jakie to oszczędności miejsca, jeżeli mówimy o tym, że dzięki temu mogliśmy mieć lepszy system gaśniczy.
Pod dokumentem podpisał się ówczesny komendant wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie Stanisław Nowak. Dlaczego podjął taką decyzję?
Śledztwo prowadzi prokuratura, która bada tę sprawę i ze względu na dobro sprawy nie będziemy komentować i udzielać informacji - powiedział nam krótko młodszy brygadier Sebastian Woźniak z Komendy Wojewódzkiej PSP.
Z dokumentów, do których dotarliśmy, wynika, że Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej 14 lutego 2017 roku na wniosek architekta wydaje zgodę na montaż stałego urządzenia gaśniczego aerozolowego. Oczywiście pojawiły się dodatkowe obostrzenia i wymagania w związku ze zmianą decyzji i zastosowaniu zamiennego SUG aerozolowego.
Chodziło o to, że system ma być skuteczny w grupie A, czyli pożarów takich materiałów jak papier. Właściwie dobrana musiała zostać ilość gaśniczego środka aerozolowego, w zależności od wielkości i kubatury chronionego obiektu.
Jak miał działać ten nowy system aerozolowy, mówi nasz informator.
Stały system aerozolowy, który w archiwum był umieszczony na słupach na odpowiedniej wysokości, musi najpierw dostać impuls elektryczny, który powoduje, że w urządzeniu na słupie zachodzi reakcja chemiczna.
W środku pojemnika powstaje wysoka temperatura, nawet 1500 stopni C., a z urządzenia wydostaje się gaz. Wewnątrz jest gorąca plazma i przez kilkanaście sekund może być też ostry płomień. Na zewnątrz wydostaje się mieszanina gazów i w tym momencie temperatura może dochodzić do 400 stopni C.
Co ważne substancja gaśnicza była w pojedynczych pojemnikach. Urządzenia gaśnicze były na słupach, a tuż obok stały regały.
Po uruchomieniu system z SUG-ów, wyrzucał gorące gazy gaśnicze o bardzo wysokiej temperaturze. W czasie oględzin okazało się, że z części SUG-ów mogły odpaść specjalne dekle, które teoretycznie miały uniemożliwiać wydostawanie się płomienia.
Gorące gazy (o temperaturze ponad 400 stopni C.), a może i płomień mogły zetknąć się z materiałami archiwalnymi, powodując początek palenia się akt. To spowodowało uruchomienie czujek. Papier zaczyna się tlić powyżej temperatury 233 stopni C.
Wtedy w pierwszych godzinach nie było ognia, nie było pożaru - mówi nam nasz informator. Akta co najwyżej się tliły. Temperatura przy stropie sięgała około 300 stopni C.
Już w czasie budowy został zrobiony projekt wykonawczy dla stałego urządzenia gaśniczego aerozolowego, ale dla innego producenta niż w projekcie. Teoretycznie projekt budowlany dopuszczał taką możliwość, ale należało spełnić dwa kluczowe warunki:
- parametry nie mogą być gorsze
- generatory powinny być umieszczone na stropie. Można zmienić lokalizację SUG aerozolowych, ale trzeba zachować minimalną wolną przestrzeń między otworem wylotowym w generatorze, a innymi przedmiotami.
Kluczowe okazały się warunki użytkowania SUG-ów. W instrukcji ich obsługi wyraźnie zostało napisane, że odstęp między systemem ładunków inicjujących, a materiałem, do którego sięgać może strumień inicjujący system, powinien być co najmniej metrowy. Jak ustaliliśmy, nie było tego odstępu, ponieważ szafy z archiwaliami sięgały aż po sufit. Ładunki umieszone na słupach oddalone były czasem tylko o kilkanaście centymetrów.
Co więcej, zbiorniki z ładunkami miały mieć do 2 kilogramów, a te w archiwum ważyły - UWAGA - ponad 6 kilogramów. Co ciekawe urządzenia przewidziane w pierwotnym projekcie były lżejsze i miały być umieszczone na suficie, a bezpieczna odległość od chronionych materiałów wynosiłaby ponad półtora metra. Gdyby chciano się do tego stosować, to w wysokiej na 3 metry hali po umieszczeniu tych urządzeń, regały miałaby maksymalnie 1,5 metra wysokości. To byłoby bez sensu.
W urządzeniach ponad 6-kilogramowych było inaczej. Ilość środka gaśniczego była ta sama, ale urządzeń gaśniczych dwa razy mniej. Co więcej w tych większych urządzeniach była chłodnica. Dzięki temu bezpieczna odległość ich montażu skracała się do 75 centymetrów.
W chwili, kiedy SUG-i zaczęły działać, strumień gorących gazów prawdopodobnie sięgnął archiwalnych kartek.
Proszę pamiętać, że to był bardzo suchy papier, w teczkach, luźny - mówi nam nasz informator. To dlatego tak łatwo zaczęły się tlić i palić teczki.
Kiedy zapaliły się poszczególne archiwalia na regałach, nie udało się ich ugasić. Aerozol, który miał zdusić ogień, początkowo zadziałał, ale później pojawił się ogień, który trawił pomieszczenia kolejne godziny i dni.
Zagęszczenie regałów i akt to również poważne uchybienie. W efekcie pożar tak szybko i intensywnie się rozprzestrzeniał. Pożar według wskazań systemu powstał nie w jednym miejscu, ale w kilku, ponieważ w tym samym czasie uruchomiło się wiele urządzeń gaśniczych.
System alarmowy pokazał, że nagle w ciągu kilku minut pali się w kilkunastu miejscach. Co nie oznaczało, że ogień pojawił się od razu. Czujki po prostu wychwyciły zadymienie, co nie było dymem, a aerozolem gaśniczym.
1 marca 2018 roku kierownik robót Jacek Zadrożny złożył oświadczenie o zgodności wykonania urządzenia przeciwpożarowego z założeniami projektowymi.
Według naszych ustaleń między projektem budowlanym, a wykonawczym pojawiło się sporo różnic w stosunku do dokumentacji projektowej. Próbowaliśmy porozmawiać z głównym architektem Aleksandrem Mirkiem. Nie będę w tej sprawie się wypowiadał, trwa śledztwo. Zresztą podpisywałem klauzulę poufności - mówi krótko i odkłada słuchawkę.
Ale to właśnie zmiany przez niego zaproponowane, mogły mieć kluczowe znacznie dla losów archiwum.
Przede wszystkim w pierwotnym projekcie założono, że w halach będzie zamontowanych 190 sztuk generatorów SUG umieszczonych pod sufitem. Każda miała mieć wagę do 3 kilogramów. W projekcie wykonawczym zmieniono liczbę na 86 sztuk generatorów o większej wadze - 6,2 kilograma! Umieszczono je na podporach kolumnowych.
Zamontowano urządzenie gaśnicze DSPA 8-2.
Jak mówią nam informatorzy, do zamontowanego stałego urządzenia gaśniczego DSPA 8-2 brak było dobrowolnego certyfikatu wydanego przez notyfikowaną jednostkę na terenie UE! A to oznacza, że nie były spełnione wymagania zawarte w postanowieniu komendanta wojewódzkiego PSP z 14 lutego 2017 roku.
Przedłożono certyfikat dla grupy wyrobów DSPA, ale bez DSPA 8-2 stosowanego na tym obiekcie!
System przeciwpożarowy montowała wrocławska spółka SAVI Technologie. Jak ustaliliśmy, zamontowano generatory SUG wyprodukowane w Federacji Rosyjskiej przez firmę Granit Salamandra w Rostowie. Dystrybuowano je na terenie Unii Europejskiej za pośrednictwem holenderskiej firmy. To od niej system kupiła SAVI Technologie.
Tak potwierdzam, że montowaliśmy ten DSPA 8-2 w Krakowie - mówi nam jeden z pracowników tej firmy. Ale nie wiedzieliśmy, że producent jest z Rosji. Dopiero po pożarze, kiedy zaczęliśmy wszystko sprawdzać, pojawiły się te dane. Te urządzenia są pod różnymi nazwami rozprowadzane przez różne firmy na całym świecie - dodaje.
Potwierdza, że urządzenie nie miało dobrowolnego certyfikatu. I właśnie słowo "dobrowolne" jest kluczowe. Dobrowolne, czyli nie obowiązkowe, ale mieliśmy wszystkie inne obowiązkowe, wymagane prawem certyfikaty - zapewnia. Co ważne, środek posiadał badania skuteczności gaśniczej.
5 marca 2018 roku w protokole z czynności kontrolno-rozpoznawczych wydanym przez Państwową Straż Pożarną stwierdzono, że do przedstawionego zestawu dokumentów dotyczących SUG aerozolowego nie wnosi się uwag.
28 marca 2018 roku PINB wydał decyzję numer 353/2018 o pozwoleniu na użytkowanie dwóch nowych hal 1 i 1A oraz 2 i 2A. Łącznik między halami a budynkiem administracyjnym był użytkowany.
Z treści protokołu wynika, że sprawdzenia dokonano w drodze przyjęcia ustnego oświadczenia kierownika budowy, który potwierdzał, że wszystkie wyroby wbudowane w obiekt posiadają certyfikaty i oznaczenia B i CE.
UWAGA: Protokół z kontroli nie ma żadnych adnotacji o SUG aerozolowym ani żadnych ustaleń o sprawdzeniu tego wyrobu. Natomiast w przepisach wyraźnie napisano, że trzeba sprawdzić, a nie przyjąć ustne oświadczenie kierownika budowy!
Pytaliśmy PINB, który wydał zgodę na użytkowanie, czy nie było zastrzeżeń. Wysłaliśmy kilka pytań:
- czy w trakcie trwającej kilka lat inwestycji przy ulicy Na Załęczu inspektorzy PINB wykryli odstępstwa od projektu?
- czy w trakcie odbioru budynku inspektorzy PINB zgłaszali jakieś wątpliwości lub zastrzeżenia?
- czy odbiór budynków był warunkowany spełnieniem dodatkowym warunków strony inwestora?
- czy inspektorzy PINB mieli świadomość, że do zamontowanego stałego urządzenia gaśniczego DSPA 8-2 brak było dobrowolnego certyfikatu wydanego przez notyfikowaną jednostkę na terenie UE?
- 28 marca 2018 roku PINB wydał decyzję numer 353/2018 o pozwoleniu na użytkowanie dwóch nowych hal 1 i 1A oraz 2 i 2A. Według naszych ustaleń opierano się na oświadczeniu kierownika robót. Tymczasem z treści protokołu wynika, że sprawdzenia dokonano w drodze przyjęcia ustnego oświadczenia kierownika budowy, który potwierdzał, że wszystkie wyroby wbudowane w obiekt posiadają certyfikaty i oznaczenia B i CE. Natomiast w przepisach wyraźnie napisano, że trzeba sprawdzić, a nie przyjąć ustne oświadczenie kierownika budowy!
- w listopadzie 2021 do krakowskiej prokuratury trafiło zawiadomienie z strony PINB w sprawie inwestycji krakowskiego Archiwum. Czego ono dotyczyło?
Odpowiedź z PINB była krótka:
W odpowiedzi na pytania dotyczące pożaru Archiwum Miasta Krakowa, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego w Krakowie - Powiat Grodzki informuje, że wszelkie informacje w przedmiotowej sprawie posiada Prokuratura Okręgowa w Krakowie. Z uwagi na toczące się czynności organów ścigania tut. organ nadzoru budowlanego, mając na uwadze dobro śledztwa, w przypadku pytań dotyczących pożaru Archiwum Miasta Krakowa proponuje zwrócić się do Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
Sprawa regałów w archiwum, ich ustawienia, zamontowania to może być game changer w sprawie tego pożaru - mówi nam jeden z ekspertów znający kwestię projektu całego archiwum. Dlaczego?
Według naszych informatorów, regały w obu halach zamontowano już po zainstalowaniu urządzeń SUG i po uzyskaniu pozwolenia na użytkowanie.
To błąd w sztuce - przyznają eksperci. To też mogło być kluczowe w sprawie przyczynienia się do powstania pożaru. Najpierw należało ustawić regały, a dopiero później montować SUG. Zrobiono odwrotnie.
W efekcie urządzenia SUG zamontowano w ten sposób, że ich strumień skierowany był na regały, a nie na pustą przestrzeń! Było pięć rzędów regałów, choć w projekcie zakładano, że będą cztery.
Okazuje się, że regały zostały wykonane w oparciu o projekt wykonawczy przygotowany przez biuro, które projektowało cały budynek. Na pewno główny projektant Aleksander Mirek znał projekt regałów. Ale co szokujące, nie było tam wskazanych już zamontowanych agregatów gaśniczych.
Nie wiadomo, czemu tego nie było - mówi nasz informator. Co bardziej bulwersuje, to fakt, że pod tym projektem podpisał się rzeczoznawca do spraw przeciwpożarowych, który moim zdaniem, by się nie podpisał, gdyby wiedział, że te urządzenia już były tam zamontowane.
Szokujące jest to, że ktoś przekazał firmie wykonującej regały niepełną dokumentację i na tej niepełnej dokumentacji naniesiono regały - mówią nam osoby znające projekt.
Firma, która robiła regały, nie wiedziała, że w obiekcie są już urządzenia gaśnicze.
Urzędnicy miejscy mieli projekt podpisany z jednej strony przez rzeczoznawcę przeciwpożarowego, z drugiej przez projektanta - opowiada jeden z pracowników Urzędu Miasta Krakowa. Co mogliśmy zrobić, jeżeli dokumenty były zatwierdzone? Nie było powodu kwestionowania tej decyzji, to przecież eksperci. Gdyby naniesiono agregaty, sprawa wyglądałaby inaczej.
Według naszych ustaleń w przetargu na wykonanie regałów jednym z kryteriów ocen była liczba półek: im więcej półek, tym więcej punktów dostawała konkretna oferta. To dlatego archiwa były wypchane aż po sufit.
Jeden z oferentów pytał nawet, czy nie powinno być zastosowane perforowane okucie szaf. Zmawiający odpowiedział negatywnie. Regały były sterowane elektrycznie, były zsunięte i nie było między nimi przejść. To jedna z różnic między projektem pierwotnym w wykonawczym.
To było tak: blacha - papier - blacha - papier - opowiada jeden z pracowników. Jak weszli strażacy, to zobaczyli obity blachą papier, a po wyłączeniu prądu nie dało się ruszyć regału. Błędne koło - opowiadaja nasi informatorzy.
Jak ustaliśmy, generatory systemu urządzeń gaśniczych zostały zamontowane w budynku archiwum, tak jak ich rozmieszczenie przedstawiono w projekcie budowlanym, choć nie było jeszcze zabudowanych regałów
System regałów mechanicznych według Międzynarodowego Centrum Budownictwa Sp. z.o.o nie jest wyrobem budowlanym ani zestawem wyrobów budowlanych, ale ich montaż wymaga wykonania prac budowlanych. Chodzi głównie o szyny jezdne przytwierdzane do stropu i zabudowę regałów o wysokości powyżej 3 metrów.
Według naszych ustaleń ekspert ds. przeciwpożarowych zrobił odbiór hali i nie wniósł zastrzeżeń, ale w momencie, kiedy nie było tam jeszcze regałów na akta.
Zaznaczam, że ten system gaśniczy jest bardzo dobry, jeżeli jest dobrze zamontowany i użytkowany - mówią nam eksperci znający ten system. SUG-i zamontowane zostały zgodnie z zaleceniami producenta.
I tu może być sedno sprawy! Regały zostały zamontowane na podstawie innego projektu, który był zrobiony już po zamontowaniu systemu gaśniczego. Błąd zupełnie nieświadomie mógł popełnić projektant regałów, nie wiedząc, że SUG-i są na słupach.
Odstęp między SUG-ami a regałami powinien być nie mniejszy niż 75 centymetrów, a najlepiej metr. Tak też zaleca producent. W przypadku archiwum w Krakowie ta odległość to kilka czasem kilkanaście centymetrów. Okaże się to później zgubne dla archiwaliów.
Firma, która dostarczyła SUG-i, alarmowała, że odstępy są za małe. Nikt jednak nie reagował.
Według naszych, ustaleń najbardziej prawdopodobną przyczyną powstania pożaru było bezpośrednie oddziaływanie aerozolu gaśniczego na przechowywane akta zaraz po uruchomieniu generatorów.
Uruchomieniu generatorów aerozolu gaśniczego towarzyszą zjawiska charakterystyczne dla procesu spalania. W środku wzrasta temperatura i ciśnienie.
Spalanie jest gwałtowne, wydziela się duża energia w krótkim czasie. Temperatura wewnątrz generatora w czasie spalania materiału może dochodzić do 1500 stopni C. Dlatego zanim aerozol zostanie uwolniony, na zewnątrz musi zostać poddany procesowi obniżenia temperatury.
Z reguły w generatorach pomiędzy komorą spalania a otworami umożliwiającymi odblokowanie aerozolu powinien być materiał stanowiący chłodziwo. Jeśli materiał ten zostanie wyrzucony, co stwierdzono pod czas oględzin już po pożarze, to może dojść do zapalenia papieru i zainicjowania pożaru.
Kiedy generatory zadziałały, doszło w kilku przypadkach do niekontrolowanego wyrzucania z wnętrza obudowy elementów wchodzących w skład konstrukcji stanowiących tak zwane chłodziwo. Urządzenia mogły działać wadliwie, a gorący strumień mógł trafić wprost na zgromadzone archiwa - mówi nasz informator ze straży pożarnej.
Z wnętrza dyszy wydostaje się substancja o wysokiej temperaturze, która może spowodować palenie się papierowej powierzchni. W hermetycznym pomieszczeniu wzrasta też ciśnienie, co oddziałuje na przykład na drzwi do pomieszczeń. I to właśnie zostało zaobserwowane na monitoringu: wzrost ciśnienia spowodował zwolnienie rygli w drzwiach, otwarcie się drzwi, wypchnięcie ich skrzydła. W efekcie aerozol wydostał się na korytarz. I to właśnie zauważył jeden z ochroniarzy.
W pomieszczeniu, gdzie wybuchł pożar, dobrano odpowiednią ilość środka gaśniczego, ale jednocześnie włożono tam bardzo dużo, za dużo materiałów archiwalnych. W efekcie wzrosło ciśnienie, a gaz, który miał za mało miejsca, szukał ujścia i dlatego wypchnięte zostały drzwi - opowiada nam obrazowo jeden z informatorów.
Czy zamontowane urządzenia gaśnicze działały prawidłowo? Według przedstawiciela firmy monitorującej SUG-i, były one systematycznie kontrolowane i konserwowane.
Mamy stałą ekipę serwisową, która regularnie robi przeglądy urządzeń - opowiada nam. Ostatnia konserwacja była w styczniu, niecały miesiąc przed pożarem i nie było żadnych zastrzeżeń.
Pierwsza czujka, która zadziałała, to detektor o numerze L5/14 w pomieszczeniu 103 hala magazynowa 1A na pierwszym piętrze, co potwierdza nagranie z monitoringu. Kolejne włączające się czujki spowodowały efekt domina polegający na uruchamianiu generatorów gaśniczych, który wzbudzały następne elementy detekcji. Pożar rozwijał się w górę.
Ważna była pierwsza faza pożaru i kwestia zmniejszenia ilości tlenu w powietrzu. Jeżeli aerozol tego nie zrobił, należało natychmiast prowadzić natarcie proszkiem gaśniczym lub starać się wypełnić kubaturę budynków objętych pożarem, poprzez wtłaczanie do nich piany lekkiej - mówi nasz informator ze straży pożarnej. Użyto głównie wody. Nie było to skuteczne. Duża część wody, z uwagi na wysokie jej napięcie powierzchniowe i lepkość (cechy fizykochemiczne) odpłynęła.
Ochrona nie była przeszkolona, jak używać systemu przeciwpożarowego, nie wiedziano jak reagować, kiedy go włączać, jak konserwować. To emeryci bez pojęcia o skomplikowanym systemie - mówi nam jeden z informatorów.
W Polsce nie było dotąd pożaru podobnego budynku. Nad wyjaśnieniem sprawy pracuje cały zespół biegłych. Zamówiono co najmniej dwie kompleksowe opinie.
Otwartym jest pytanie o fachowość pracy strażaków, o decyzje podejmowane w czasie akcji gaśniczej. Przypomnijmy, że krakowskie archiwum paliło się aż dwanaście dni, co samo w sobie jest ewenementem.
To było niegaszalne - mówi jedna z osób, znająca konstrukcję budynków archiwów. Strażacy znaleźli się trudnej sytuacji. Nie mogli wejść do środka, bo było zadymienie. Podawali wodę, choć powinni inny środek gaśniczy.
Co więcej, na początku pożaru nie było ognia! - mówi nasz informator. Owszem tliły się akta, ale nie paliły, a to różnica. Aerozol zrobił swoją robotę: stłumił pożar, ale nie ugasił. Błąd popełniono, kiedy wycięto dziurę w ścianie budynku. Wtedy dostarczono olbrzymią ilość powietrza i wtedy zaczęło się palić. Później było już tylko gorzej. Wewnątrz budynku panowała wysoka temperatura, sięgająca kilkuset stopni Celsjusza. To było jak pożar w metalowej puszce.
W gaszeniu pożaru wzięło udział 689 strażaków, którzy zużyli 60 tys. metrów sześciennych wody, 2 tys. litrów środka pianotwórczego do wytworzenia piany gaśniczej i 4 tony proszku gaśniczego. Strażacy w drugim dniu pożaru zdecydowali o wykuciu ściany, aby przez otwór podawać wodę.
To mógł być błąd, bo zaczęło to działać jak cug w palenisku. Ugaszenie pożaru było niemożliwe po kilku dniach - ocenia jeden z naszych rozmówców.
Problemy wynikały też z konstrukcji budynku, w którym brak było okien.
Nie był przystosowany do tego, żeby użytkować go jak normalny budynek użyteczności publicznej. To, co było jego atutem, czyli taka konstrukcja, która chroniła znajdujące się w środku dokumenty przed wpływem warunków atmosferycznych, spowodowało trudności podczas akcji - twierdzą emerytowani strażacy.
Z naszych ustaleń wynika, że pożar archiwum to splot nieprawdopodobnych okoliczności, ale też błędów urzędników, ekspertów, specjalistów. W projekcie archiwum wprowadzono błędne zmiany, źle dobrano system gaśniczy. Nieprawidłowo magazynowano archiwalia, nie przestrzegano procedur.
Szokujące są jednak dla nas decyzje ekspertów i specjalistów, zarówno tych ze straży pożarnej, Państwowego Inspektoratu Nadzoru Budowalnego czy znających systemy przeciwpożarowe. Każdy z nich wydawał zgodę i akceptował zmiany.
To dla urzędników może być wygodne wytłumaczenie.
Nasi pracownicy, dyrektorzy czy inspektorzy zawsze opierali się na wcześniejszych decyzjach i ekspertyzach specjalistów od przepisów przeciwpożarowych, rzeczoznawców i ekspertów od pożarnictwa - mówią nam w Urzędzie Miasta Krakowa. Nie jesteśmy fachowcami w każdej dziedzinie. Jeżeli ktoś mówi i podpsuje się pod tym pozwoleniem na użytkowanie, nie zgłasza zastrzeżeń do instalacji przeciwpożarowych, mówi, że coś jest zgodne z normami i jest dopuszczone, to przyjmujemy to jako pewnik.
Nic jednak nie uchroni ich przed karą za nieprzestrzeganiem procedur, m.in. w użytkowaniu obiektów. Nadmierne zagęszczenie akt, niewłaściwe składowanie archiwaliów, brak szkoleń, złe ustawienie regałów to kwestie nie do obrony.
Oczywiście kluczowe było też niewłaściwe rozmieszczenie i zabudowa regałów. Zastosowano regały o większych gabarytach, co stanowiło również zagrożenie dla akcji ratowniczej. Nie można wykluczyć również hipotezy zwarcia w instalacji elektrycznej.
Absurdalne i już odrzucone przez śledczych są teorie, że pożar był wywołany celowo, że doszło do podpalenia.
Nie wiadomo, dlaczego uruchomiła się pierwsza czujka przeciwpożarowa. Niewykluczone, że wpływ na to miały prace, jakie od wielu tygodniu trwały w trzecim budynku archiwum, gdzie prowadzono integracje systemu przeciwpożarowego z już istniejącym w dwóch pierwszych halach. Czujki wariowały, włączały się i wyłączały - mówi nasz informator.
Mamy tutaj do czynienia bardziej z niedopełnieniem obowiązków, niechlujnością urzędniczą, odstępstwami od projektu, brakiem stosownych certyfikatów. I za to zapewne zarzuty usłyszy wiele osób. Według naszych informacji może być ich nawet kilkadziesiąt.
Prokuratura prowadzi śledztwo pod kątem "umyślnego sprowadzenia zdarzenia, które zagraża mieniu wielkich rozmiarów". Kluczowa będzie opinia biegłych. Ta powinna powstać w najbliższym czasie.