Jedni w tłusty czwartek zajadają się pączkami, inni wybierają faworki albo chrust. I tu pojawia się pytanie: Którego określenia powinniśmy używać na zawijane w kokardkę ciastka?
Dla jednych chrust, dla innych faworki. To znany na całym świecie, ale w Polsce szczególnie uwielbiany przysmak karnawałowy, który w tłusty czwartek serwowany jest we wszystkich polskich cukierniach.
Dlaczego w niektórych regionach o tych ciastkach mówi się faworki, a w innych chrust? Skąd pochodzi ta nazwa? Podpowiada w rozmowie z RMF FM Zbigniew Grzyb, regionalista, propagator kultury, tradycji i gådki krakoski.
W Centralnej Polsce, a szczególnie w stolicy, staropolska nazwa chrust, chruściki została zastąpiona przez nazwę faworki.
Z francuskiego "faveur", oznaczającego wąską wstążeczkę, szczególnie zawiązana w kokardkę, jaką kawaler otrzymywał od damy swojego serca, świadczącą o jej przychylności (por. francuskie faveur "życzliwość’, "przychylność", "wstążka", "kokardka"), którą nosił w widocznym miejscu - opisuje Zbigniew Grzyb.
Nie wiadomo - jak zaznacza regionalista - kiedy nazwę tę, ze względu na podobieństwo, przeniesiono z kokardki na chrust.
Jak przypomina Samuel Linde polski slawista, leksykograf, językoznawca, żyjący na przełomie 18 i 19 wieku: "Bierzmy, duszyczko, z nowej mody wzorki, Przedajmy złoto, a kupmy faworki".
Zdaniem Zbigniewa Grzyba, zapewne nie chrust miał wtedy na myśli.
"Faworek" w stolicy Małopolski i w tym regionie to coś, co kojarzy się z folklorem krakowskim. To czerwona wstążka wiązana na szyi Krakowiaka. Jak podkreślił regionalista, starsi mieszkańcy tych terenów przekazują z pokolenia na pokolenie, że "prawdziwy krakowski chrust musi chrzęścić w zębach".
Dlatego, jeśli w tych okolicach będziesz na "chrust" mówił "faworek" od razu zostaniesz przez rdzennych mieszkańców Krakowa rozpoznany jako przybysz z innego regionu. Mimowolnie "prawy Krakowiak" zaczyna się uśmiechać, bo wie, że ma do czynienia z albo z "obcym" albo lokalnym "nowinkarzem" - podkreśla Zbigniew Grzyb.
Jak wyjaśnił regionalista, w okresie imperium rosyjskiego, język francuski królował na carskim dworze, a więc i w tzw. klasach wyższych carskiego imperium, zatem i w Warszawie.
Zapewne też - w tym miejscu będę trochę złośliwy, ale przywołam postać Bogusława Radziwiłła z "Potopu" - warszawskie klasy wyższe nie chciały, aby używając nazwy "chrust" pierzchły im wargi, więc nasz rodzimy chrust musiał ustąpić cudzoziemszczyźnie. Trochę to dziwne, bo w języku rosyjskim chrust to po prostu XBOPOCT - wyjaśnia Zbigniew Grzyb.
Francuzi także upodobali sobie taki smakołyk i jest on składnikowo bardzo podobny do polskiego chrustu. Do mąki, jajek i alkoholu (brandy) dodają jeszcze cukier, sól, masło, śmietankę i ewentualnie jakieś zapachy, np. wodę z kwiatu pomarańczy. Jak wyjaśnia krakowski regionalista, jednak francuskie "faworki" nie nazywają się faworki, tylko Les Roussettes, czyli "nietoperzyki".
Na Ziemi Krakowskiej, podobnie zresztą i na Śląsku, lud polski mający więcej językowej swobody pozostał przy rodzimej nazwie, bo austriacko-niemiecka nazwa Raderkuchen lub Liebesschleifen po prostu się nie przyjęła.
Więc MY, jako Krakowiacy, pozostańmy dalej przy naszej rodzimej nazwie: czyli nasz "chrust", zamiast obcych "faworek". Przecież dalej "idziemy na pole" zamiast "wychodzić na dwór"! - podkreśla Pan Zbigniew.
Gdyby nie brak doświadczenia pewnego młodzieńca, pewnie nie mielibyśmy okazji spróbować tego smakołyku.
Według legendy, pierwszy chrust został "odkryty" przypadkowo jeszcze w okresie średniowiecza. Niedoświadczony wówczas czeladnik cukierniczy przypadkowo wrzucił do gara z tłuszczem długi pasek ciasta na pączki.
Nie udało mu się go szybko wydostać. Cienkie ciasto uzyskało w tłuszczu bardzo ciekawy kształt. Mistrz cukierniczy i inni cukiernicy zaczęli go więc wypiekać według tego sposobu i tak też taki gotowy wypiek trafił na nasze stoły.