Proeuropejscy posłowie Izby Gmin zgłosili poprawkę do ustawy budżetowej. Pragną w ten sposób utrudnić rządowi wyjście z Unii Europejskiej bez porozumienia z Brukselą. Do daty wdrożenia Brexitu zostały niecałe trzy miesiące, a w przyszły wtorek Izba Gmin zagłosuje nad wynegocjowanym porozumieniem z Brukselą. Unia już ten kompromis zaakceptowała. Brytyjska scena polityczna staje się coraz bardziej chaotyczną partią szachów. O zwycięstwo walczą rożne wizje tego, co powinno nastąpić po 29 marca.

Zgłoszona poprawka uniemożliwi rządowi zgromadzanie funduszy, które ułatwiłby wyjście z Unii bez porozumienia. Jeśli Izba Gmin nie zatwierdzi kompromisu zawartego z Brukselą, twardy Brexit stanie się całkiem realnym scenariuszem. Poprawka budżetowa go nie zablokuje, ale głosowanie nad nią w niższej izbie parlamentu będzie sprawdzianem stanowiska posłów wobec najbardziej szkodliwej dla brytyjskiej gospodarki formy Brexitu. To bardzo sprytny sposób na to, by przed kluczowym głosowaniem nad ustawą brexitową poznać zamiary wroga. Takie fortele stosuje się w szachach i najwyraźniej w brytyjskim parlamencie.

Są zasady

W rozgrywanej nad Tamizą partii obowiązuje konkretny regulamin - przed ponad dwoma laty 52 proc. Brytyjczyków zagłosowało za opuszczeniem Unii Europejskiej. Nawet gdyby plebiscyt zakończył się większością jednego głosu, konsekwencje byłyby takie same - zakończenie wieloletniej współpracy z Brukselą. Tej politycznej i gospodarczej. A przede wszystkim, ograniczenie swobodnego przepływu ludności z kontynentu, który był głównym katalizatorem Brexitu. W miarę upływu czasu obowiązujące zasady zaczęły jednak uwierać parlamentarzystów - podobnie jak naród. Nie sposób było ignorować w tych szachach prognoz ekspertów: wyjście z Unii Europejskiej zuboży Wielką Brytanię, a zrobienie tego kroku bez porozumienia z Brukselą będzie katastrofą.

Ostatni guzik

Po długotrwałych negocjacjach premier Theresa May zawarła z Brukselą kompromis. Pozostałe 27 państw Unii w pełni go zaakceptowało. Ale by zapisane na kilkuset stronach słowo mogło stać się ciałem, konieczna jest ratyfikacja dokumentu przez Izbę Gmin w Londynie. Parlamentarna arytmetyka sugeruje, że tak się nie stanie. W przypadku odrzucenie kompromisu zderzakiem będzie data 29 marca. Wówczas miną dokładnie dwa lata od uruchomienie artykułu 50 Traktatu Lizbońskiego, który reguluje procedurę opuszczenia Wspólnoty przez jej członka. Jeśli porozumie do tego czasu nie zostanie ratyfikowane w Londynie, Wielka Brytania opuści Unię z hukiem, który rozbrzmiewać będzie przez pokolenia.

Opcje do rozpatrzenia

Wszystko zależy od skali porażki rządu. Jeśli przegra głosowanie niewielkim marginesem głosów, premier May będzie miała jeszcze pole manewru. Zapewne zechce przeć do kolejnego głosowania w nadziei, że w międzyczasie uda jej się przekonać parlamentarzystów do kompromisu. Nie powinna się natomiast łudzić, że Bruksela zechce go renegocjować - dawała tego wyraz wielokrotnie. Jeśli natomiast Theresa May przegra głosowanie w spektakularny sposób - na przykład różnicą 100 głosów - jej chwile, nawet nie dni, będą policzone. Jeśli nie zrezygnuje z stanowiska natychmiast, opozycja wystąpi z wotum nieufności wobec rządu. Jeśli nie dopnie swego, będzie domagać się będzie zwołania przedterminowych wyborów parlamentarnych.

Możliwości

By Brytyjczycy ponownie poszli do urn w przedterminowych wyborach poprzeć musi to 2/3 parlamentarzystów. W takiej sytuacji wielu posłów konserwatywnych musiałoby zagłosować przeciwko własnemu rządowi. W lojalnej Izbie Gmin to się rzadko zdarza. Drugim - i znacznie bardziej prawdopodobnym scenariuszem - byłoby wysunięcie propozycji zwołania drugiego referendum. W tym przypadku nie trzeba aż tak dużej przewagi głosów. Zwykła większość rozstrzygnęłaby sprawę. Bez względu na to jakim torem potoczy się brexitową historia, wygląda na to, że przedłużenie procedury wyjścia z Unii będzie konieczne. Nawet członkowie gabinetu premier Theresy May zaczęli o tym mówić otwarcie. Bruksela natomiast konsekwentnie milczy.

Ostateczna ostateczność

Brytyjska scena polityczna stała się szachownicą. Obfitują na niej blefy i misterne gambity. Obie strony chcą wygrać. Obie - ta przeciw i ta za Brexitem - twierdzą, że kierują się dobrem narodowym. Warto jednak podkreślić, że arbitrem tego szachowego turnieju jest Unia Europejska. Jedyną rzeczą jaką Brytyjczycy mogą uczynić samodzielnie, będzie strącenie wszystkich figur z szachownicy i odejście od stołu. Tak wyglądałby twardy Brexit. Zaoszczędziliby 39 miliardów funtów, które Londyn obiecał Brukseli w polubownym rozwodzie. Uszczelniłby granice, ale jednocześnie sparaliżował handel. Pytanie, kto z takim partnerem w przyszłości zechciały ponownie zagrać tej samej lidze. I na jakich zasadach?

Autor: Bogdan Frymorgen
Opracowanie: Joanna Potocka