Czołgi wjeżdżające prosto na pola minowe, żołnierze uciekający w różne kierunki i setki ofiar śmiertelnych - tak w ostatnim czasie wygląda sytuacja w rejonie Wuhłedaru w obwodzie donieckim na wschodzie Ukrainy, gdzie od niespełna miesiąca wojska rosyjskie nieudolnie próbują szturmować miasto. Komentatorzy oceniają, że dotychczasowa klęska Rosjan na tym odcinku frontu uwypukla błędy w taktyce i dowodzeniu, które - jeśli powtórzą się na innych odcinkach frontu - mogą storpedować plany Moskwy dotyczące zajęcia dodatkowego terytorium Ukrainy podczas nadchodzącej ofensywy.
Wuhłedar atakowany jest przez wojska rosyjskie od ostatniego tygodnia stycznia. Według ocen ukraińskich wojskowych, zajęcie miasta oznaczałoby poważne problemy dla ich armii, ponieważ dałoby Rosjanom możliwość kontroli ukraińskich szlaków logistycznych. Nieopodal przebiega linia kolejowa łącząca Donbas i anektowany Krym - gdyby Rosjanie ją zajęli, mogliby szybciej przerzucać wojska między frontem wschodnim a południowym.
Wuhłedar to miejscowość zbudowana dla pracowników pobliskiej kopalni węgla (stąd też jej nazwa, która składa się z dwóch słów, "węgiel" i "dar" - przyp. red.). Znajdujące się na wzniesieniu miasto góruje nad okolicznymi równinami. Wysokie budynki zapewniają jego obrońcom - głównie żołnierzom z 72. Dywizji Zmechanizowanej - znaczną przewagę, umożliwiając obserwację na duże odległości.
Teren w rejonie Wuhłedaru jest szczególnie niekorzystny dla wojsk atakujących - otwarte i płaskie przestrzenie sprawiają, że czołgi i inne pojazdy opancerzone są narażone nie tylko na najechanie na pola minowe, ale i ostrzał artyleryjski. Wspomniani obserwatorzy są w stanie z dużą precyzją kierować ogień artylerii.