"Wszystko widziałem i słyszałem, tylko nie mogłem się ruszyć. Pamiętam krzyki ludzi i płacz dzieci" - mówi reporterowi RMF FM mężczyzna, który został wczoraj ranny pod Giewontem. Na szczęście jego obrażenia nie były aż tak poważne i został już wypisany ze szpitala.
Pan Edward z Wielkopolski szedł na Giewont razem z rodziną i znajomymi. Był nieco przed nimi, gdy nadciągnęła burza.
Pioruny waliły wszędzie, gdzie się dało. Ludzie uciekali na lewo, na prawo, chowali się - relacjonuje.
Stałem przy łańcuchach. Próbowałem po nich schodzić i wtedy, nie wiem czy koło mnie, zabłysnęło i przewróciłem się na ziemię. Odrzuciło mnie na jakieś pół metra. Nie straciłem przytomności. Wszystko widziałem i słyszałem, tylko nie mogłem się ruszać około 2 minut. Pamiętam krzyki ludzi i płacz dzieci - opowiada pan Edward.
Do szpitala przywiózł go samochód TOPR-u. Ma poparzone nogi, na szczęście powierzchowne. Dziś przyjechał do szpitala, by zmienić opatrunek.
Podczas czwartkowej burzy w Tatrach zostało poszkodowanych ponad 130 turystów przebywających w okolicach Giewontu i Czerwonych Wierchów. W wyniku gwałtownych wyładowań atmosferycznych zmarły cztery osoby, w tym dwoje dzieci. Po słowackiej stronie gór zginął czeski turysta.
Giewont należy do szczególnie niebezpiecznych miejsc podczas burzy. To miejsce wyjątkowo narażone na uderzenia piorunów z uwagi na metalowy krzyż oraz łańcuchy ubezpieczające wejście na kopule szczytową. Szlak został zamknięty z uwagi na prowadzoną w tym rejonie akcję ratunkową.