Do Lądka-Zdroju można dostać się tylko od czeskiej strony. Powódź odcięła miasto od świata. Ocalał tylko jeden most. Na ulicach zalegają tony mułu i błota. Ludzie nie mają łączności telefonicznej, brakuje wody i prądu. Przed nimi ogrom pracy. Jak mówią, "trzeba zbudować nowe miasto". "Nie wiem, czy się do zimy wyrobimy" - usłyszał reporter RMF FM od jednego z mieszkańców.

Sytuacja w Lądku-Zdroju jest dramatyczna. Do praktycznie odciętego od świata miasta przez Czechy dotarł reporter RMF FM Mateusz Chłystun. Od polskiej strony wszystkie drogi są nieprzejezdne.

To kilkutysięczne miasto to znany kurort w Kotlinie Kłodzkiej, zachwycający zabytkowymi domami uzdrowiskowymi oraz parkiem zdrojowym.

"Buty grzęzną w sięgającym po kostki mule"

Kataklizm przyszedł w niedzielę. W położonym powyżej Lądka Stroniu Śląskim pękła tama i wielka woda około południa spustoszyła uzdrowiskową miejscowość.

Dziś na obleganych jeszcze kilkanaście dni temu przez turystów uliczkach zalegają tony mułu, gałęzi i mebli wypłukanych przez nurt.

Idąc ulicą biegnącą wzdłuż rzeki, buty grzęzną w sięgającym po kostki mule. Przez wybite siłą nurtu okna w budynkach widać ogrom zniszczeń - wypłukane meble, talerze czy buty - relacjonował nasz dziennikarz w Faktach RMF FM.

Udało mu się porozmawiać z kilkoma mieszkańcami.

Wody było powyżej okna, drzewa płynęły, wybijały szyby - mówiła mu pani Krystyna.

Mieszkanie nam zalało, wszystko - kiedy pan Andrzej wypowiadał te słowa, głos mu się łamał, słychać było, że w gardle grzęzną mu łzy.

W mieście ocalał tylko jeden most. Prowadzi do lądeckiej starówki. Na niej leżą naniesione przez rzekę pnie drzew i przewrócone słupy telegraficzne.

"Roboty jest od groma. Nie wiem, czy się do zimy wyrobimy"

W części domów ruszyło już sprzątnie. Z budynków trzeba wynieść tony mułu. Dziennikarz RMF FM mijał ludzi z łopatami, wiadrami, szuflami i miotłami w rękach.

Na jednej z ulic spotkał mężczyznę, który z wypłukanego przez rzekę z piwnic drewna próbował wybrać takie, które będzie można wysuszyć, by przydało się na opał. Tuż obok z piwnicy jego sąsiad, pan Krzysztof wynosił wiadra pełne błota. 

Roboty jest od groma. Nie wiem, czy się do zimy wyrobimy. Podstawa to, żeby uporządkować sobie gospodarstwo, a później będziemy lecieć z miejscowością - powiedział.

A jest co robić. Rwący potok, który wczoraj płynął przez rynek, niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze.

Trzeba zbudować nowe miasto. W 1997 nie było takich strat. Teraz jeden most ocalał. Nepomucena (XVI-wieczny kamienny most św. Jana - red.), którego powódź w ’97 nie ruszyła, zniszczyło - usłyszał Mateusz Chłystun od jednego z mieszkańców.

Ludzie wciąż z niepokojem spoglądają na rzekę, która choć nieco opadła, nadal płynie z ogromną siłą. Miasto patrolują strażacy i policjanci, a nad Lądkiem co jakiś czas krąży policyjny śmigłowiec.

Na jakąkolwiek łączność nie ma tu co liczyć. W mieście nie ma zasięgu telefonicznego. Ostatni zasięg w sobotę o 22:00. Już nie mam kontaktu z bliskimi - usłyszał na rynku nasz reporter od jednej z mieszkanek. 

"Mnie dwie kromki zostały"

W mieście nadal nie ma wody i prądu.

Przed siedzibą straży pożarnej w Lądku Zdroju ustawiła się po południu kolejka ludzi. Przynieśli ze sobą wiaderka, baniaki, butelki - wszystko, co mieli pod ręką.

Mają dowieść kolejną partię, dlatego stoimy - mówili reporterowi RMF FM.

Oprócz wody pitnej w Lądku-Zdroju brakuje też chleba. W mieście wypieka go jedna niewielka piekarnia, w górnej i niezalanej części, ale dla wszystkich mieszkańców miasta to nie wystarcza.

Miałam 4 bułeczki na niedzielę - mówiła jedna z pań, stojąca w kolejce. Mnie dwie kromki zostały - dodała inna. Nic nie jadałam jeszcze dzisiaj - słychać można było głos.