"Jesteśmy światową czołówką i na pewno stać nas na olimpijski medal. Jednak o złoto byłoby już ciężko, choć nie jesteśmy na nie bez szans" - mówi biegaczka Iga Baumgart-Witan. Zawodniczka ze sztafety 4x400 metrów opowiedziała Patrykowi Serwańskiemu o tym, jak to jest być częścią "Aniołków Matusińskiego" i jak wygląda jej sportowe małżeństwo. Mąż lekkoatletki Andrzej Witan jest bowiem piłkarzem.
Patryk Serwański, RMF FM: Przymusowe siedzenie w domu. Obostrzenia związane z epidemią. Jak sobie radzisz w tym trudnym czasie?
Iga Baumgart-Witan: Całkiem nieźle. To oczywiście dla mnie bardzo nowa sytuacja, ale przez 200-250 dni w roku jestem poza domem: zagranicą, na zgrupowaniach, na zawodach, na treningach. Nagle mogę pobyć w domu z rodzinę. Mogę nadrobić zaległości. Odnajduję się w kuchni, realizuję się jako kucharka. Dużo sprzątania. Remont - dużo osób teraz na to stawia. To że mogę pobyć z rodzinę więcej niż tylko tydzień w miesiącu jest dla mnie wyjątkowe, choć nie sądziłam, że akurat tak zła sytuacja jak wirus mi to umożliwi. Staram się jednak patrzeć na to wszystko pozytywnie, szukać dobrych stron a nie złych.
O wartościowe, sportowe treningi obecnie bardzo trudno.
Jest to bardzo utrudnione. Dyspozycja na pewno mocno spada. Jeszcze niedawno mieliśmy otwarte stadiony, parki czy lasy. Mogłam sporo rzeczy zrobić. Teraz się to zmieniło. Zamieniam trening biegowy na rower stacjonarny. Trening siłowy na trening z podporem własnego ciała. Zatem ćwiczę w domu na tyle na ile pozwalają możliwości. Trudno nazwać to treningiem przygotowującym do biegania na 400 metrów. To tylko podtrzymywanie dyspozycji, ogólnej wydolności organizmu.
Zawsze w wypowiedziach po zawodach bije od ciebie pozytywna energia, uśmiech, poczucie humoru. To teraz cechy, które ułatwiają codzienność?
Faktycznie jestem raczej pozytywną osobą. Na co dzień się uśmiecham, wygłupiam, robię sobie żarty i zdecydowanie może mi to pomagać. Mimo że dziś nie ma się z czego śmiać. To bardzo trudny czas, ale jak mówiłam staram się szukać pozytywnych aspektów. To że siedzę w domu i robię co mi się podoba jest bardzo fajną rzeczą. Nie jest to dla mnie utrudnienie. Wiele osób lamentuje, że są zamknięci w czterech ścianach, ale przecież coraz więcej osób musi walczyć o zdrowie w szpitalach i oni na pewno chętnie posiedzieliby sobie na kwarantannie. Odbieram to jako wielki dar. Jestem zdrowa i mogę siedzieć w domu. Też się w nim wygłupiam, żartuję, choć miewam i złe humorki. Moja rodzina musi to czasami znosić, więc może dla nich jest teraz gorzej skoro mają mnie codziennie.
Jesteś "Aniołkiem Matusińskiego", choć przecież w sztafecie biegasz stosunkowo rzadko. Wszystkie głównie walczycie indywidualnie. Jednak kojarzone jesteście właśnie ze sztafetą.
To jest jakby trochę oczywiste, bo jako sztafeta mamy medale, a indywidualnie jestem "tylko" finalistką mistrzostw świata. Medalu nie mam. Taka jest prawda, ale faktycznie czasami się denerwowałam, że "Aniołek Matusińskiego", że "dziewczyna ze sztafety" i "kiedy będę biegała w sztafecie". Ale też próbuję zrozumieć tych, którzy nie zdają sobie sprawy, że przez 99 procent sezonu biegam na 400 metrów i rywalizuję z dziewczynami ze sztafety. I jeśli już jestem aniołkiem to mojej trenerki, która na co dzień się ze mną męczy. Zawsze chcę to przekazać tym, którzy tego nie rozumieją. Oczywiście będę dziewczyną ze sztafety aczkolwiek chciałbym być po prostu Igą Baumgart-Witan, która biega na 400 metrów. Na pewno tak bym bardziej chciała i mam nadzieję, że tak będzie, bo będę kiedyś indywidualną medalistką. Co oczywiście nie zmienia faktu, że jestem częścią sztafety 4x400 metrów, która jest teraz wizytówką polskiej lekkiej atletyki. Ludzie nas rozpoznają i cieszą się z naszych sukcesów.
Jak podchodzisz do problemu takiego sportowego przemijania? Młoda osoba, ale w świecie sportu musi czuć się coraz bardziej "staro"? Życie przed człowiekiem, ale to sportowe blisko końca.
Sportowe przemijanie nie jest proste. Ja jestem w sztafecie najstarsza i dziewczyny mi dogryzają, śmieją się. Ja oczywiście też się z tego śmieję. Trochę mi smutno, że stosunkowo późno przyszły te dobre wyniki na wysokim poziomie i że moje bieganie będzie powoli dobiegało końca, a nie się rozwijało. I z tego powodu jest mi przykro. To nie jest łatwe. Ale może wtedy zacznę nowe, inne życie. Mam nadzieję, że w przyszłości odnajdę się poza sportem. Jestem filarem sztafety także z uwagi na moje doświadczenie. Dużo w sporcie przeżyłam i daje mi to przewagę nad młodymi dziewczynami, które muszą jeszcze swoje wybiegać, żeby wiedzieć tyle co ja. Także tu też szukam pozytywnych aspektów.
Masz ciągle sportowe marzenia? Takie, które można zrealizować i takie trochę "odjechane"?
U każdego to marzenie jest podobne. Oczywiście pojechać na igrzyska. Byłam już dwa razy. Chciałabym pojechać po raz trzeci. Kolejne marzenie to zdobycie medalu. W sztafecie jest to osiągalne marzenie dla nas. Jesteśmy czołówką światową. Mamy na to szanse. A odjechane marzenie? Złoto igrzysk olimpijskich. To bardzo trudne. Pewnie nie jest to nieosiągalne, ale musiałoby się wiele spraw ułożyć po naszej myśli, żeby tak zakończyła się sztafeta. Ale takie "odjechane" marzenie chyba może być.
Zastanawiam się, czy masz jakieś swoje miejsca w Bydgoszczy? Tam się uczyłaś, spędziłaś młodość.
Nie jestem sentymentalna i chyba nie mam takich miejsc. Całą Bydgoszcz traktuje jako moje miasto. Mimo że większość czasu spędzałam w domu w Koronowie pod Bydgoszczą. No ale treningi, szkoła, życie kręciło się w Bydgoszczy. W każdej chwili mogę do tych miejsc podjechać. Być tam gdzie lubię. Kiedy jestem długo na zgrupowaniu zagranicą, mam wszystkiego dość i wracam na stadion w Bydgoszczy, gdzie znam wszystkie zakamarki to jest mi tak miło, że w końcu jestem u siebie.
Twój mąż Andrzej Witan także jest sportowcem. Choć nie biega tyle co ty. Jest bramkarzem. Sportowym małżeństwom łatwiej się wzajemnie zrozumieć?
Jesteśmy z dwóch bardzo różnych dyscyplin. Nie umiem powiedzieć, czy nam to pomaga, czy utrudnia, czy dzięki temu jest nam się łatwiej nawzajem zrozumieć. Jesteśmy ze sobą bardzo długo i nie mamy porównania. Wszystko zależy od charakteru a nie od tego, czy trenujesz, jesteś sportowcem czy nie. Cieszę się, że z Andrzejem mamy różne dyscypliny. Gdybyśmy oboje uprawiali lekkoatletykę to pewnie byłoby trudno, bo byśmy w kółko o tym samym gadali. Andrzej jest bramkarzem, ja biegam. Są różnice. Możemy sobie opowiadać o tym, co działo się na treningach. Fajne jest też to, że możemy wspólnie potrenować, że ja wytrzymam biegowe tempo męża, a on moje. Możemy iść razem na siłownię. Co prawda on ze mną na 400 metrów by nie wytrzymał, a ja bym się zupełnie nie odnalazła w bramce, ale wspólne pasje na pewno łączą.
A czy sportowcy muszą szybciej od rówieśników dojrzewać?
Sportowcy na pewno dojrzewają wcześniej. Musimy stać się odpowiedzialnymi ludźmi. Myślę, że każdy kto chce rozwijać swoją pasję - być pianistą, śpiewakiem potrzebuje takich cech. Musimy w młodym wieku podejmować odpowiedzialne decyzje. Często trzeba opuścić dom, wyjechać do innego miasta, by daną pasję rozwijać. Jesteś wtedy odizolowany od rodziny. To wymaga dorosłości, na którą często nie jest się gotowym. Na pewno to się wiąże z szybszym dojrzewaniem, ale potem to się odwraca. Kiedy jesteś już na wysokim poziomie i jesteś skoszarowany przez tak długi czas na zgrupowaniu to można trochę zdziecinnieć. Oczywiście trenujesz 2-3 razy dziennie, ale potem masz jedzenie podane pod nos. Nie musisz gotować, przygotowywać tego. Często potem w normalnym życiu niektórym ciężko się odnaleźć. Może kobiety mają trochę łatwiej, ale panowie mogą mieć z tym problemy. W każdym razie siedzisz na zgrupowaniu. Masz się skupić na treningu, a reszta dzieje się bez twojego udziału. Mam nadzieję, że jak już z bieganiem skończę to będę mimo to potrafiła odnaleźć się w takiej zwykłej codzienności.
W dość młodym wieku zaczęłaś wyjeżdżać już za zagraniczne zawody, zgrupowania.
Jestem jedną z tych osób, która dość szybko wyszła z domu. To mnie wiele nauczyło i ten bagaż doświadczeń, odpowiedzialności i samodzielności mam. Poradzę sobie na pewno. Wcześnie wyjeżdżałam zagranicę. Poznawałam ludzi z całego świata, różnorodność. To jak się żyje w innych krajach. Horyzonty na pewno się poszerzają. To jednak z lepszych rzeczy, które dał mi sport. Mogę docenić, jak piękny mamy kraj. Wiele osób tego nie docenia. Często narzekamy, ale kiedy wyjedziesz nawet w piękny zakątek świata to wakacje mogą być piękne, ale zwykłe życie jest takie jak wszędzie. Trzeba chodzić do pracy, żyć normalnym życiem. To się niczym nie różni. Wtedy jakoś doceniam nasz kraj i tu mogę być sentymentalna bo z wielkim sentymentem zawsze wracam do domu.