Zbrojna interwencja w Syrii może nastąpić do połowy przyszłego tygodnia - sugeruje francuski prezydent Francois Hollande w wywiadzie dla dziennika "Le Monde". "Nie opowiadam się za interwencją, która obaliłaby Baszara el-Asada, ale musi ona powstrzymać reżim w Damaszku przed dalszym używaniem broni chemicznej. W przeciwnym razie zagrożona będzie nie tylko syryjska ludność cywilna, ale również inne kraje" - ogłosił Hollande.
Prezydent Francji powtórzył w wywiadzie, że niedawna "masakra chemiczna w Damaszku" musi zostać ukarana. Francja jest do tego gotowa i będę o tym dzisiaj rozmawiał z Barackiem Obamą - zapowiedział Hollande.
Francuski prezydent twierdzi, że zielone światło Rady Bezpieczeństwa ONZ nie jest konieczne, by można było przeprowadzić atak. Jego zdaniem, wystarczy poparcie międzynarodowej koalicji, w której skład będą wchodziły między innymi państwa europejskie i Liga Arabska.
Hollande zauważa też, że interwencja może bez problemu odbyć się bez udziału Brytyjczyków, skoro brytyjski parlament odrzucił jej projekt.
Po głosowaniu szef rządu w Londynie oświadczył, że nie będzie lekceważył opinii parlamentu, gdyż jest oczywiste, że izba nie chce użycia siły wobec Syrii. Rząd będzie się tego trzymał - powiedział David Cameron.
Zdaniem komentatorów, wynik głosowania w Izbie Gmin ma potrójne znacznie. Po pierwsze dowodzi, jak mocno w świadomości polityków tkwi pamięć o wojnie w Iraku. Odrzucenie zgłoszonej przez premiera propozycji interwencji w Syrii jest tego bezpośrednim efektem. Po drugie porażka Davida Camerona oznacza, że utracił on kontrolę nad polityką zagraniczną i kwestiami obronności Wielkiej Brytanii, co w rezultacie obniży jego status na arenie międzynarodowej. Po trzecie, fakt, że Wielka Brytania nie weźmie udziału w ataku na Syrię, będzie miał wpływ na przyszłe relacje między Londynem i Waszyngtonem.
Marek Gładysz
Bogdan Frymorgen
Edyta Bieńczak
Copyright © 1999-2025 RMF24.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone. Korzystanie z portalu oznacza akceptację Regulaminu