Zdaniem niemieckich komentatorów, na Bliskim Wschodzie materializuje się zagrożenie wielkim konfliktem o globalnym charakterze. Ich zdaniem Iran swoim sobotnim atakiem na Izrael zapoczątkował łańcuch wydarzeń o "nieobliczalnych następstwach".
Niemieccy komentatorzy ostrzegają przed niebezpieczeństwem wybuchu na Bliskim Wschodzie wojny, która może przekształcić się w konflikt na skalę światową. "Sueddeutsche Zeitung" straszy swoich czytelników poetyckim tytułem. "Wrota piekieł zostały otwarte" - alarmuje wydawany od 1945 roku dziennik. Autor stawia w artykule zasadnicze pytanie: czy wszyscy z wojennym okrzykiem ruszą przez bramę, czy "uda się zapobiec najgorszemu".
Zdaniem komentatora zagrożenie wojną regionalną na Bliskim Wschodzie jest tak samo prawdopodobne, jak wszystkie inne opcje. Iran, tak jak i cały świat, musi spodziewać się odpowiedzi Izraela.
Trudno sobie wyobrazić, że Izrael nie odpowie na ten atak. Jego siła odstraszania bardzo ucierpiała podczas terrorystycznego ataku Hamasu. Izrael nie może sobie pozwolić na ponowną wpadkę - tłumaczy Peter Muench, który nie wstrzymuje się nawet przed groźbą konfliktu atomowego - nazywając Iran "wschodzącym państwem nuklearnym".
Iran nie jest państwem nuklearnym, w rozumieniu mocarstwa posiadającego broń tego typu. Owszem, Teheran dysponuje w tym kontekście pewnym potencjałem, gromadząc od lat uran wzbogacony - który, jak się obecnie szacuje, wystarczyłby do stworzenia kilku głowic. Iran jest też bardzo niespójny, jeżeli chodzi o przekaz dotyczący możliwej produkcji broni atomowej. Chociaż przywódca kraju wielokrotnie straszył Zachód możliwościami nuklearnymi, to jednak właśnie ajatollah Ali Chamenei w 2003 roku wydał fatwę przeciwko broni nuklearnej, ogłaszając, że jest ona sprzeczna z islamem. Co więcej, jak podkreśla "Washington Post", Teheran musi zdawać sobie sprawę z tego, że ujawnienie programu nuklearnego doprowadzi do natychmiastowej reakcji (i to prawdopodobnie bardzo zdecydowanej) ze strony i USA i Izraela.
W podobnym tonie wypowiada się dziennikarz "Der Spiegel". Mathieu von Rohr nie buduje jednak napięcia wstrząsającymi metaforami. W artykule "Wystarczy iskra" zwraca uwagę, że konflikt między Iranem i Izraelem miał zawsze potencjał do przekształcenia się w wielką wojnę na Bliskim Wschodzie. Taka wojna mogłaby objąć i prawdopodobnie objęłaby w jakimś stopniu także Stany Zjednoczone, ich arabskich sojuszników, a także stronników Iranu w regionie. Regionalny konflikt natomiast może z kolei przekształcić się w wojnę o skali globalnej.
Iran wspiera Rosję, a Zachód Ukrainę - tłumaczy von Rohr, ale nie do końca wiadomo co to ma do rzeczy. Dodaje także, że następstwa geopolityczne takiej wojny byłyby "nieobliczalne", ale - i tu ewidentnie jakieś obliczenia jednak zachodzą - na konflikcie "zyskałyby Chiny i Rosja".
W dzisiejszej rzeczywistości nie istnieje już konflikt niezglobalizowany w taki czy inny sposób. W Sudanie Ukraińcy walczą z Rosjanami. Rosyjscy najemnicy szkolą wojska w Nigrze, który do niedawna Stany Zjednoczone wykorzystywały jako bazę do walk przeciwko Państwu Islamskiemu. W Donbasie Rosjanie strzelają północnokoreańską amunicją, a siły Kijowa jeżdżą amerykańskimi Abramsami.
O tym, że Izrael zostanie w obronie wsparty przez USA i Wielką Brytanie - wiedziało przed 13 kwietnia każde dziecko. Tak jak o tym, że w Teheranie żołnierzy irańskiej Gwardii Rewolucyjnej szkolą rosyjscy instruktorzy, za co Moskwa dostaje między innymi tanie drony kamikaze typu Shahed.
Wojny można jednak uniknąć - sugeruje niemiecki komentator. Sugeruje, że Stany Zjednoczone już podjęły w tej sprawie kroki, poprzez wysłanie sygnału, że nie wesprą Izraela w ewentualnym kontrataku.
Zachód nie powinien przyglądać się, jak Iran w stylu Putina ostrzeliwuje z powietrza inny kraj i uprowadza statki handlowe. Szczególnie Biden musi uważać na to, jakie sygnały wysyła. Jest jasne, że nie chce w kampanii wyborczej wojny z Iranem. Jeśli jednak chodzi o sankcje, to nie powinno być żadnych ustępstw - wojowniczo ogłasza natomiast Nikolas Busse na Łamach "FAZ". Wiemy przecież doskonale, że Putin cierpi niesłychane męki związane z sankcjami, które nałożono na jego kraj i że Iran nie byłby w stanie ich obejść z pomocą Rosji czy Chin...
"Tageszeitung" twierdzi, że Izrael potrzebuje arabskich sojuszników. Państwo żydowskie obroniło się dzięki pomocy USA i Wielkiej Brytanii, ale także krajów arabskich, Jordanii i Arabii Saudyjskiej, które też czują presję ze strony Iranu - pisze Lisa Schneider. Relacje pomiędzy Izraelem a arabskimi sąsiadami w ostatnim czasie drastycznie się ochłodziły z powodu interwencji w Strefie Gazy. Miejmy nadzieję, że Izrael zrozumie, iż narażanie na szwank relacji z sojusznikami, aby zaspokoić fantazje osadników ze skrajnej prawicy we własnym kraju, jest złą strategią - podsumowuje komentatorka "TAZ".
Izrael nie zrozumie, ponieważ Benjamin Netanjahu został premierem przede wszystkim dlatego, że poparł roszczenia osadników na Zachodnim Brzegu. Cała polityka rządu izraelskiego - o czym głośno mówi się od momentu ataku Hamasu w październiku ubiegłego roku - skoncentrowana jest nie na celach zewnętrznych, ale właśnie do wewnątrz, by zadowolić nacjonalistyczną, prawicową część izraelskiego społeczeństwa - przypomnijmy, najbardziej zmilitaryzowanego na świecie.
Zachodni Brzeg jest dla Tel Awiwu kluczowy, co znalazło również swoje odzwierciedlenie w podejściu służb wywiadowczych Izraela, które skupiły się właśnie na spornym terytorium, a nie na przygotowaniach Hamasu do brutalnego ataku ze Strefy Gazy.
Wrota piekieł zostały otwarte niestety wraz z atakiem Hamasu 7 października. Potem Izrael brutalnie spacyfikował enklawę, łamiąc wszelkie prawa międzynarodowe, później dodając do tego atak na placówkę dyplomatyczną w Damaszku. Eskalacja już nastąpiła. Nocny atak Iranu był prawdopodobnie czymś w rodzaju próby generalnej i równoczesnym przebiciem piłeczki na stronę izraelsko-amerykańską. Teheran nie zaatakował z całą mocą. Zaatakował tak, by wszyscy to zauważyli, ale nie na tyle potężnie, by móc myśleć o przebiciu się przez Żelazną Kopułę. CNN wprost nazywa tę operację Teheranu "inscenizacją", obliczoną na to, by Zachód na kilka godzin "wstrzymał oddech".
W obliczu Władimira Putina, który średnio co tydzień wspomina o wojnie atomowej (posiadając około 5 600 głowic) i którego wojska czynią od tygodni regularne postępy tysiąc kilometrów od granicy NATO - wspominanie o wrotach piekieł na Bliskim Wschodzie wydaje się być trudne do zrozumienia. Globalna wojna grozi nam od dawna.