W grupie zwolnionych przez Hamas zakładników znalazła się Jochewed Lifshitz. 85-letnia kobieta relacjonuje, w jaki sposób traktowali ją bojownicy palestyńscy i twierdzi, że zawiodła się na izraelskim aparacie państwa, który nie był w stanie zapobiec atakowi z 7 października. W niewoli Hamasu nadal przebywa około 220 jeńców. Izraelska armia (IDF) rozrzuca w Strefie Gazy ulotki zachęcające do przekazywania informacji o pojmanych. "Armia Izraela zapewnia, że dołoży wszelkich starań, aby zapewnić bezpieczeństwo tobie i twojemu domowi, a także (przekaże ci) nagrodę finansową" - głosi komunikat.
O poranku 7 października Izrael został zaatakowany ze Strefy Gazy. Hamas uderzył z powietrza, wystrzeliwując kilka tysięcy pocisków. Przez słabo strzeżoną granicę przedarli się także palestyńscy bojownicy. W kraju zapanował chaos. Terroryści atakowali zaskoczonych Izraelczyków ze wszystkich stron. a zdjęcia zabitych mieszkańców niektórych żydowskich osiedli szybko obiegły cały świat. Uderzenie skutkowało największą liczbą ofiar śmiertelnych wśród Izraelczyków od 1973 roku, gdy państwo żydowskie stoczyło wojnę z koalicją syryjsko-egipską.
Już na początku wojny Hamas zdołał wziąć w niewolę ponad setkę zakładników, wśród których znaleźli się nie tylko cywile, ale także pracownicy służb i żołnierze izraelscy.
W poniedziałek biuro izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu powiadomiło o uwolnieniu z rąk terrorystów dwóch obywatelek Izraela w wieku 79 i 85 lat. Jedną z nich była Jochewed Lifshitz, która zrelacjonowała, jak przebiegały trudne tygodnie, w czasie których przebywała w niewoli bojowników Hamasu.
Ona i jej mąż zostali uprowadzeni na początku konfliktu. Jak mówi Lifshitz, terroryści wysadzili mur odgradzający Izrael od Strefy Gazy. "Kosztował 2 miliardy szekli (około pół miliarda dolarów) i na nic się nie przydał" - tłumaczy.
Kobietę wraz z innymi uprowadzono, pobito i obrabowano. Motocyklem 85-latkę przewieziono do Gazy. Później rozpoczęła się trwająca kilka godzin podziemna podróż. Porwanych podzielono na mniejsze grupy, strzeżone przez osobnych wartowników. Jochewed Lifshitz wyjaśnia, że prowadzono ją siecią podziemnych tuneli, która "przypominała pajęczynę". Szlak miał ciągnąć się kilometrami, a pokonanie całej trasy zajęło około 3 godzin - relacjonowała kobieta dla Jerusalem Post.
Sieć tuneli pod Strefą Gazą, druga największa na świecie po tunelach w Korei Północnej, jest - jak oceniają eksperci - jednym z najpoważniejszych wyzwań dla izraelskiej armii, które zmniejsza jej przewagę nad palestyńskimi terrorystami - zauważa we wtorek "Jerusalem Post".
Dziennik przypomina, że tunele pod Gazą składają się z około 1,3 tys. odgałęzień liczących razem - w przybliżeniu - 500 km długości, a niektóre z nich przebiegają 70 metrów pod ziemią.
Siły Obronne Izraela (IDF) zdały sobie sprawę z tego, jak złożony jest system tych podziemnych połączeń dopiero w czasie operacji wojskowej w Strefie Gazy w 2014 roku.
Gdy porwanych wyprowadzono w Gazie, zaczęto ich traktować inaczej. "Powiedzieli nam, że wierzą w Koran i nie zrobią nam krzywdy. Zapewnią nam takie same warunki, jakie sami mają. Zachowywali się wobec nas łagodnie. Byli na nas przygotowani" - mówi Lifshitz i dodaje, że odwiedzał ich lekarz i przekazywano im leki.
Mąż kobiety nadal jest przetrzymywany przez terrorystów. Co ciekawe, 85-latka wydaje się mieć większe pretensje do izraelskich władz, niż do samych Palestyńczyków. Wnuk porwanych Daniel Lifshitz twierdzi też, że dziadkowie przez całe życie działali na rzecz praw człowieka i pokoju. Ponad dekadę zajmowali się przewożeniem chorych z Gazy do szpitali w Izraelu.
Uwolniona kobieta ma żal do służb izraelskich, które jej zdaniem zawiodły. "Poważnie ucierpieliśmy przez brak rozeznania w siłach zbrojnych i wywiadzie" - stwierdziła.