Kilkanaście krajów zamknęło swoją przestrzeń powietrzną. Zakłócenia ruchu lotniczego nad Europą mają związek z erupcją wulkanu Eyjafjoell na Islandii.

Chmura wulkanicznego pyłu nad Europą

"Wulkany będą wybuchać"

Wtorek, 20 kwietnia 2010 (09:14)
Aktualizacja: Wtorek, 20 kwietnia 2010 (10:32)

Aktywność sejsmiczna i wulkaniczna to codzienność na naszej planecie. Ostatnio okazało się, jak wrażliwa jest na to nasza cywilizacja - mówi dyrektor Instytutu Nauk Geologicznych PAN prof. Marek Lewandowski. Dodaje, że możliwe są poważniejsze wybuchy wulkanów.

Globalne ocieplenie może przyczynić się do wzrostu liczby erupcji wulkanicznych w rejonach zalegania lodowców. Topnienie lodowców powoduje bowiem zmniejszenie ich ciężaru, a to pozwala wydostawać się magmie z głębin - informuje Reuters, powołując się na naukowców. czytaj więcej

Eksperci zgadzają się, że miliardowe straty, jakie powoduje dla transportu lotniczego wybuch islandzkiego wulkanu Eyjafjoell, odbiją się na kondycji całej europejskiej, a może nawet światowej gospodarki. Trwa szacowanie kosztów paraliżu komunikacyjnego, chociaż nadal nikt nie potrafi określić, jak długo on potrwa. Zdaniem prof. Lewandowskiego, obecne wydarzenia pokazują, że nasza cywilizacja, rozwijając nowoczesne technologie, musi się liczyć z tym, że mogą one zawieść w każdej chwili, bo na naturalne zjawiska zachodzące na Ziemi nie mamy wpływu. Kiedy w XIX wieku wybuchały wulkany, niekiedy wyrzucając o wiele większe ilości pyłów, to ludzie przechodzili nad tym do porządku dziennego, nawet jeśli eksplozja powodowała zmiany klimatyczne. W 1815 roku doszło do wybuchu wulkanu Tambora w Indonezji. Pył wyrzucony wtedy do atmosfery objął w zasadzie cały glob, a w 1816 roku nie było lata, bo z powodu zablokowania przez pył dostępu promieni słonecznych klimat na Ziemi czasowo się ochłodził. Zapylenie atmosfery trwało cały rok. Można sobie wyobrazić, jak wyglądałyby nasze problemy z transportem lotniczym, gdyby coś takiego stało się teraz. A przecież mamy większe uśpione wulkany niż Tambora - podkreśla prof. Lewandowski.

Jak dodaje, jednym z takich większych wulkanów jest Marsili, znajdujący się na Morzu Tyrreńskim, w pobliżu Sycylii i Sardynii. To podwodny stożek wulkaniczny, którego podstawa znajduje się na głębokości około 4 tysięcy metrów, a wierzchołek około 500 metrów pod powierzchnią wody. Odkryto go w latach 50. ubiegłego wieku, ale pierwsze naukowe dane na jego temat pojawiły się dopiero w 1999 roku.

Marsili jest bardzo niestabilny i na razie niewiele o nim wiemy. Według badających go wulkanologów, wymaga stałej obserwacji. Jeżeli wybuchnie tak, jak wybuchają wulkany tej wielkości, to będzie to katastrofa dla całego basenu Morza Śródziemnego. Można spodziewać się fal tsunami, wyrzutu pyłów i gazów - ostrzega geolog. Według niego, skutkami takiej erupcji będą nie tylko bezpośrednie zagrożenia powodzią, gorącym pyłem i magmą. Mamy tutaj ulokowane swoje pieniądze, ludzie mają domy, pola uprawne. Katastrofa w takim regionie powoduje spadki na giełdach, panikę, przynajmniej czasową migrację - tłumaczy.

Co więcej, nie jest to jedyny aktywny wulkanicznie region zamieszkany przez dużą liczbę ludzi. Cała Japonia jest aktywna sejsmicznie i wulkanicznie, a ludzie jednak chcą tam mieszkać. Z jakiegoś powodu nasze przywiązanie do miejsc niebezpiecznych jest bardzo silne. W pobliżu wulkanów ludzie osiedlają się, bo pył wulkaniczny użyźnia ziemię pod uprawy. Dla niektórych cywilizacji skończyło się to tragicznie, ale ludzie wracają, by mieszkać w tych miejscach - mówi prof. Lewandowski.

Najbardziej znanym przykładem katastrofy po wybuchu wulkanu jest wybuch Wezuwiusza, który w I wieku n.e. zniszczył kilka rzymskich miast położonych w rejonie dzisiejszego Neapolu - w tym duże i bogate Pompeje - zabijając setki ich mieszkańców, którzy nie zdecydowali się lub nie zdołali uciec. Innym przykładem jest wyspa Thera, w archipelagu Santoryn w Grecji. Tam ponad 1500 lat temu istniała wspaniała cywilizacja. Ale ci ludzie nie wiedzieli, że zbudowali swoje osady na wulkanie. Kiedy wybuchł, musieli je porzucić, zanim zostały zniszczone. O Santorini mówi się, że to była mityczna Atlantyda, która uległa zagładzie - opowiada geolog.

Inny wulkan w tamtym rejonie świata, który - według prof. Lewandowskiego - w każdej chwili może wybuchnąć, to sycylijska Etna - największy wulkan na lądzie europejskim. Do widoku dymiącej góry mieszkańcy okolicznych miast już się przyzwyczaili, ale to nie znaczy, że przestała ona im zagrażać. Nie tylko zresztą im.

Także Islandia, na której znajduje się obecnie przysparzający problemów europejskiemu lotnictwu Eyjafjoell, jest źródłem potencjalnego zagrożenia. To właściwie jeden wielki wulkan. Znajdując się tam można mieć wrażenie, że jest się na pokrywce buzującego garnka, pod którą gotuje się stale woda i płynne skały - tłumaczy ekspert. Dodaje, że na Islandii dochodziło już do seryjnych wybuchów dwóch lub więcej wulkanów. Nie wiadomo jednak, czy teraz też jest takie zagrożenie. Jeżeli komory magmowe sąsiadujących wulkanów są ze sobą połączone, to przeważnie eksplozja jednego powoduje obniżenie ciśnienia w drugim. Jeśli nie są połączone, to wybuch w jednym wulkanie może spowodować osłabienie struktury skał w drugim i następny wybuch jest bardziej prawdopodobny - wyjaśnia.

Co ciekawe, Islandia - w przeciwieństwie do większości wulkanicznych obszarów na Ziemi - nie znajduje się w miejscu zachodzenia na siebie płyt tektonicznych. To obszar wulkaniczny, który ma swoje źródło w głębokich warstwach Ziemi, nawet w okolicy jądra Ziemi. Takie miejsca nazywamy plamą gorąca, punktem gorąca lub pióropuszem płaszcza - wyjaśnia prof. Lewandowski. Podkreśla, że Islandia powstała w wyniku aktywności wulkanicznej i można znaleźć mnóstwo dowodów na to, że wulkany na tej wyspie zawsze były bardzo aktywne - m.in. zwały popiołów, które 57 tysięcy lat temu niesione wiatrem dotarły na Grenlandię i do dziś zachowały się w lodzie.

Pióropuszem płaszcza jest też obszar wulkaniczny w parku narodowym Yellowstone w USA. Tam w każdej chwili może wybuchnąć "super-wulkan". Nie wiadomo, kiedy może to nastąpić, wiadomo natomiast, że poprzednie takie zjawisko miało miejsce około 600 tysięcy lat temu. Wulkanolodzy amerykańscy poważnie biorą pod uwagę prawdopodobieństwo rychłego wybuchu. Wskazują na to pomiary wysokości gruntu na stożkach wulkanicznych, dokonywane przy pomocy systemu GPS, pomiary wypływu ciepła, obserwacja aktywności gejzerów i monitorowanie wstrząsów sejsmicznych. Wiadomo, że tam się coś dzieje - mówi ekspert.

Że "coś się dzieje", wiedzieli też badacze na Islandii, obserwujący takimi samymi metodami wulkan Eyjafjoell. Informacje o tym, że aktywność wulkanu wzrasta, były znane już w grudniu ubiegłego roku. Niestety, takie obserwacje nie dają możliwości dokładnego przewidzenia terminu wybuchu. Poza tym do wybuchu nie musi wcale dojść, aktywność wulkanu może osłabnąć na skutek naturalnych procesów, takich jak otwieranie się nowych szczelin skalnych, do których może uchodzić magma lub woda - tłumaczy prof. Lewandowski.

RMF24/PAP
Radio Muzyka Fakty