"Lewa noga jest zawsze na kierownicy, prawa obsługuje gaz i hamulec, a automatyczna skrzynia zmienia za mnie biegi. Nie jest tak trudno" - mówił w radiu RMF24 Bartosz Ostałowski, jedyny na świecie drifter, który prowadzi stopą. We wrześniu podjął próbę pobicia rekordu Guinnessa i niedawno przyszło potwierdzenie, że mu się udało. Ze sportowcem rozmawiał Tomasz Weryński.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Tomasz Weryński: Dzisiaj w Radiu RMF24 będziemy rozmawiać o przełamywaniu barier. Gdy miał 19 lat, w tragicznym wypadku stracił obie ręce. Nie powstrzymało go to od spełnienia marzeń. Dziś jest profesjonalnym kierowcą i rekordzistą Guinnessa. Moim gościem jest Bartosz Ostałowski - jedyny na świecie zawodowy kierowca sportowy, który prowadzi stopą. W tym roku pobił rekord Guinnessa w najszybszym drifcie prowadzonym stopą. Dzień dobry.
Bartosz Ostałowski: Dzień dobry.
Dzisiaj w Krakowie jest dość ślisko. Ja mam jeszcze nie wymienione opony, więc siłą rzeczy driftuję, choć nie bardzo chcę. Ty robisz to zawodowo i bijesz rekordy. Jak w ogóle to robisz?
Rzeczywiście od zawsze moją pasją był motorsport, ściganie się samochodami. Na początku były wyścigi, później rozpocząłem przygodę z driftem. Ten wypadek, w którym straciłem obydwie ręce, można było powiedzieć, że przekreślił moje marzenia związane ze ściganiem się, z motorsportem, ale zacząłem walczyć o siebie. Zacząłem ćwiczyć i nauczyłem się prowadzić samochód stopą, więc mam automatyczną skrzynię biegów, lewa noga jest zawsze na kierownicy, prawa obsługuje gaz i hamulec. Automatyczna skrzynia za mnie zmienia biegi, więc można powiedzieć, że nie jest tak trudno.
Czyli pasja okazała się silniejsza niż przeciwności losu.
Zdecydowanie pasja i też wielka chęć zrealizowania marzeń, żeby kiedyś stanąć na torze i się ścigać. To było coś, co mnie bardzo mocno napędzało.
Czy trudno było przejść tę drogę od pomysłu do realizacji?
Tak, z pewnością. Praktycznie nikt na początku nie wierzył, że to jest możliwe. O ile samo prowadzenie, żeby gdzieś tam pojechać, coś załatwić to było "okej", tak motorsport i kierowca bez rąk wydawał się każdemu już oderwany od rzeczywistości. Nigdy nikogo takiego w historii motorsportu nie było, więc rzeczywiście trzeba było przełamywać te bariery. Trzeba było trochę przecierać szlaki, ale bardzo mocno się zawziąłem, ćwiczyłem, rozciągałem się. Rehabilitacja i oczywiście codzienny pobyt w samochodzie po to, żeby coraz pewniej się tam czuć, żeby poznawać swoje możliwości. Mam to szczęście, że chyba do tej pory tych możliwości nie poznałem.
Bartku, pobiłeś rekord Guinnessa, osiągając wynik ponad 231 km/h. Czy to oznacza, że ty z taką prędkością wchodzisz w poślizg, w ten drift, czy też może osiągasz ją, gdy już się ślizgasz?
Nawet szybciej, bo to była prędkość średnia ze strefy pomiarowej. Czasami ktoś sobie myśli: "Okej. Pobił rekord, rozpędził się, zaciągnął ręczny". Nie. To było bardzo dużo wytycznych i żeby ustanowić taką średnią 231,66 to wchodziłem przy 277 km/h w poślizg. Sam rekord był takim trochę pokazaniem moich możliwości, również przekonaniem się jak mi to wyjdzie. W motorsporcie nie mamy żadnej taryfy ulgowej. Rywalizuję na równych zasadach z pełnosprawnymi kierowcami. Mam standardową licencję kierowcy wyścigowego od Richtera i w zasadzie nie ma miękkiej gry, więc ten rekord też w zasadzie był nastawiony na to, żeby ten wynik był zacny, żeby zdobyć ten rekord z konkretnym wynikiem. To też się udało, bo oprócz rekordu Guinnessa mamy też mistrzostwo Polski, czyli najwyższy wynik w Polsce.
Jak w ogóle wygląda bicie rekordu Guinnessa? Przyjeżdża jakaś komisja analizująca każdy twój ruch? Muszą być jakieś nagrania?
Tak, w ogóle zaczęło się od tego, że postawiłem sobie kolejny challenge, wydawałoby się, niemożliwy do zrealizowania, bo większości osób trudno wyobrazić sobie jak można stopą kontrolować kierownicę tak, żeby panować nad autem, a nie po prostu jechać. Większość osób komentowało, że "ja jadąc 200 km/h to już mam pełne gacie, a gość jeszcze 277 km/h, zaciągnął ręczny, ustawił auto bokiem". Właśnie chciałem takie emocje wywołać, chciałem zainspirować ludzi. Wcześniej mieliśmy różne challange'e. Driftowałem między bolidami Formuły 1, ścigałem się w Grand Tour z Richardem Hammondem.
I co dalej? Napisaliśmy do Guinnessa, że chciałbym coś takiego ustanowić. Oni bardzo optymistycznie na to przystali, ale wysłali nam całą listę zaleceń, to prawie cała kartka A4. Przede wszystkim główne rzeczy były takie, że kierowca może tylko jedną stopą prowadzić, nie może jej zmieniać, nie może jej odrywać przez cały przejazd. Takie techniczne to np. wyznaczenie mapki geodezyjnej, na której będzie dokładnie wytyczona strefa bicia rekordu, żeby Guinness dokładnie wiedział co do centymetra, w którym miejscu rozpoczął się poślizg itd. Musieliśmy mieć specjalne urządzenie elektroniczne, które mierzy kąt wychylenia samochodu. Później się okazało, że to jest dodatkowe utrudnienie. Musieliśmy mieć urządzenie, które do części tysięcznych sekundy zmierzy prędkość. To nie było takie proste, żeby zdobyć takie urządzenie.
Zatrudniliśmy specjalną firmę, która mierzyła nam tę prędkość. Mieliśmy bramki czasowe na wyjściu i na wejściu ze strefy. To wszystko trzeba było złączyć. Ja musiałem się rozpędzić, już przed strefą wejść w poślizg po to, żeby na wejściu mieć minimalny kąt 30 stopni, bo to też była kolejna wytyczna. Trzeba było na wejściu i na wyjściu, przez całą strefę mieć 30 stopni - nie tylko gdzieś tam w piku, na chwilę, tylko cały czas. Złożenie samochodu wcześniej, ustawienie go pod kątem 30 stopni przy takiej prędkości i jeszcze przejechanie przez całą tę strefę, utrzymanie tego kąta okazało się bardzo dużym wyzwaniem.
Do tego musieliśmy mieć wszystko udokumentowane na kamerach. Potrzebny był dron wiszący nad strefą rekordu, kamery onboardowe w środku, kamera slow-motion z zewnątrz, żeby stworzyć dokumentację, która później pójdzie do Londynu, do Biura Rekordów Guinnessa i na podstawie której będą mogli stwierdzić, czy rekord rzeczywiście dokonał się wedle tych wytycznych. Na końcu jeszcze był wydruk z urządzenia, właśnie z tzw. drift-boxa, który mierzył ten kąt, który dokładnie pokazywał jaki był kąt wychylenia, na którym metrze itd.
Naprawdę poważna operacja. Bartku, jakie są najlepsze warunki do driftowania? Lepiej jak jest chłodno, mokro, ciepło, sucho?
Chyba jednak ciepło. Wiadomo, że jak jest taki totalny upał, 35 stopni, to i samochody mają bardzo ciężko. Wtedy w tych naszych kabinach jest ponad 50 stopni, więc też trzeba mieć kondycję, żeby w ogóle tam wytrzymać. Natomiast myślę, że taka optymalna temperatura to między 18 a 25 stopni po to, aby opony uzyskały odpowiednią temperaturę. My jeździmy na oponach sportowych, które muszą się zagrzać. Tak naprawdę mimo tego, że każdemu się wydaje, że drift to kręcenie bączków, to my chcemy jechać jak najszybciej, utrzymać poślizg, bo to jest wymóg, ale tak naprawdę chcemy jechać jak najszybciej, ponieważ w Drift Battle, czyli w tzw. wojnie driftingowej, która się odbywa na torze, dwa samochody jadą w poślizgu jeden za drugim i każdy kierowca chce być szybszy, zostawić dystans, bo wtedy wygrywa.
To takie sceny jak z "Tokio Drift".
Dokładnie tak. Myślę, że drift zyskał właśnie popularność dzięki temu filmowi. Rzeczywiście to jest młoda dyscyplina, ale taka, która naprawdę mega szybko się rozwija.
Czy jest jakieś niebezpieczeństwo związane z driftem? Coś może się nie udać, źle skończyć?
Na pewno tak. Wprowadzamy samochód w poślizg i ten poślizg powinien być kontrolowany, ale mogą wystąpić różne warunki, które sprawią, że ten poślizg przestanie być kontrolowany. Może wybuchnąć opona, może opona spaść z felgi i też mieliśmy to z tyłu głowy podczas bicia rekordu. Jeżeli coś pójdzie nie tak, jeżeli coś się stanie, zejdę z kursu jazdy to samochód może bokiem wpaść np. na pobocze, na trawę i tak mocno ziemia zahamuje ten pojazd, że można dachować. Trzeba było ważyć wszystkie czynniki. Natomiast w drifcie też zdarzają się różne stłuczki, różne zderzenia się tych samochodów, które driftują, bo jednak jadą bardzo blisko siebie. Na szczęście to wszystko jest przy podobnych prędkościach, ale też były takie przypadki, że ktoś wjechał bardzo szybko w bandę, bo wypadł właśnie bokiem. Myślę, że podobnie jak na wyścigach to jest ten sam poziom ryzyka.
Przyznaj się, czy zdarzyło ci się na wielkopowierzchniowym parkingu sklepu śmigać wieczorami albo nocą?
Wiesz, chyba każdy ma taki epizod w swoim życiu, że jak spada pierwszy śnieg to zdarzyło mu się zaciągnąć ręczny. Rzeczywiście nie będę ściemniał, że kiedyś tak nie było, ale teraz już skupiam się tylko na torze.
Bartku, pobiłeś rekord Guinnessa. Stajesz na podiach zawodów motorsportowych. Jakie są następne cele Bartosza Ostałowskiego?
Chcemy iść jeszcze wyżej. Moje życie jest tak trochę podzielone, bo w sezonie bardzo intensywnie poświęcam czas na motorsport. Również ta moja historia staje się takim trochę motywatorem i też zdarza mi się pojawiać jako mówca z takim swoim przemówieniem, w którym opowiadam o tym wszystkim, w którym motywuję ludzi. To też kolejne moje zajęcie. Teraz zaczyna się zima, a więc przerwa w motorsporcie i z kolei zajmuję się malowaniem. O tym mało osób wie, ale należę do wydawnictwa Amun i przygotowuję dla nich obrazy. To też taka super pasja.
Można je gdzieś zobaczyć?
Tak, na mojej stronie, na ostalowski.com. Jak najbardziej zapraszam. Jest tam galeria, można zobaczyć co tworzę, bo to rzeczywiście zupełnie dwie różne pasje oderwane od siebie, nie są zbliżone tematycznie. Natomiast w motorsporcie na pewno chciałbym jeszcze oczywiście ścigać się z najlepszymi kierowcami w Europie. Myślę, że jest to możliwe. Na pewno pojawia się kwestia budżetu, zbudowania najlepszego samochodu do rywalizacji na najwyższym poziomie i treningów, treningów, jeszcze raz treningów. Co byśmy nie robili, musimy trenować i wtedy są efekty. Jeżeli to będzie możliwe, będzie to już level, o którym sam nie myślałem, że uda mi się zajść tak daleko, żeby faktycznie móc walczyć już w najlepszych ligach w Europie i na świecie. Do tego trzeba dążyć. Jak już jestem na tym poziomie to nic innego nie pozostaje.
Opracowanie: Rafał Szarek