Dzisiaj, 4 lipca, Amerykanie po raz 247. świętują Dzień Niepodległości. W Radiu RMF24 amerykanista prof. Zbigniew Lewicki zastanawiał się nad obliczem współczesnych Stanów Zjednoczonych. „W Stanach Zjednoczonych jest podział, ale to nie jest nic dziwnego, w bardzo wielu krajach społeczeństwo dzieli się na bardziej konserwatywne i bardziej progresywne. Nowością jest to, że ten podział w Stanach Zjednoczonych nie zanika, jak zwykle zanikał po wyborach, tylko się utrwala” – mówił politolog.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Obchody święta narodowego w tym roku nie są czymś w pełni oczywistym u USA. W całym szeregu miejscowości, co jest w ogóle novum, postanowiono w ogóle nie obchodzić święta, to znaczy nie robić pokazu fajerwerków, który jest charakterystyczny nawet w małych miejscowościach i w ten sposób zademonstrować. No i właśnie, pytanie, co? Rozczarowanie krajem, rozczarowania konserwatystami, kulturę odrzucenia? Trudno powiedzieć - powiedział dzisiejszy gość Tomasza Terlikowskiego.
Profesor Lewicki zastanawiał się także nad znaczeniem 4 lipca dla czarnoskórych Amerykanów. Według niego większość to święto odrzuca. Rzeczywiście 4 lipca jest świętem niepodległości politycznej, ale nie wyzwolił niewolników. (...) Więc można zrozumieć pewną rezerwę, z jaką czarni Amerykanie podchodzą do tego święta. Ale z drugiej strony, to nie tłumaczy odrzucenia tego święta jako święta narodowego. Przecież czarni Amerykanie są Amerykanami, jakkolwiek się określają, ale są Amerykanami - analizował politolog.
Profesor Lewicki podkreśla nie rolę samych trumpistów, ale ograniczone poparcie, jakim dysponuje prezydent Biden. To nie jest tak, że Bidena się nie uznaje jako prezydenta, tylko że Bidena się nie szanuje jako prezydenta, nie poważa. To jest właściwie gorsze, bo to nie chodzi o wątpliwe względy, czy ukradziono wybory Trumpowi, czy nie - to oczywiście są nonsensowne sformułowania, które podziela bardzo niewielu Amerykanów. Ale znaczna grupa Amerykanów - i to z naprawdę z dobrą argumentacją - mówi: on się po prostu nie nadaje, on nie widzi, co się dookoła dzieje i to widać po jego zachowaniu, po jego wypowiedziach w trudnym momencie. Przecież mamy wojnę w Ukrainie. Na czele państwa amerykańskiego stoi prezydent, który swoje najlepsze dni już dawno ma za sobą - komentował amerykanista.
Ekspert zapytany o stosunek Amerykanów do wojny w Ukrainie odpowiada: Powiedzmy sobie szczerze, Ukraina nie obchodzi Ameryki, jako państwa i Amerykanów, jako obywateli. To jest państwo gdzieś położone, hen tam na marginesie politycznego świata Stanów Zjednoczonych. Amerykę czy polityków amerykańskich, dowódców amerykańskich obchodzi kwestia osłabienia Rosji, bo to jest istota pomocy amerykańskiej dla Ukrainy - osłabić Rosję tak, by już nie była zagrożeniem ani dla nas, czyli dla Amerykanów, ani dla nikogo innego. I to się odbywa, oczywiście, kosztem krwi ukraińskiej, no ale to już jest inna kwestia.
Amerykanista nie widzi jednak możliwości zmiany głównej linii polityki państwa w wyniku roszad na najważniejszych stanowiskach. Gdyby nastąpiła zmiana w Białym Domu, to spowoduje zmiany w Białym Domu. Na pewno nie nastąpi zmiana polityki wobec Ukrainy, która może się skądinąd zmienić jeszcze przed wyborami, do których mamy około półtora roku - powiedział.
Lewicki mimo wszystko widzi przyszłość Stanów Zjednoczonych w jasnych barwach. Do czego to doprowadzi? Nikt tego nie wie, ale ja wierzę głęboko w siłę tej społeczności, tego społeczeństwa. Ostatecznie myślę, że poczucie amerykańskości, więzi, poczucie tego, że żyjemy, mówię o Amerykanach, w najlepszym z możliwych społeczeństw, że to zwycięży i po rozmaitych zaburzeniach jednak powróci poczucie jedności - stwierdził gość internetowego Radia RMF24.
Opracowanie: Dorota Hilger