Stopniowo rośnie liczba istotnych spraw, które Sejm zaczął, ale których nie kończy. Posłowie angażują opinię publiczną w kolejno ważne ich zdaniem problemy, toczą wokół nich burzliwe debaty, po czym zabierają się za pracę - i... na tym się często kończy. Kilka przykładów poniżej pokazuje, że to nie tylko wrażenie, ale fakty.
Choćby sprawy kluczowe tak bardzo, że wręcz sztandarowe dla koalicji, która wygrała wybory w październiku. Istotne nie tylko dla praworządności, ale też dostępu do środków z KPO i zniesienia stosowanej wobec Polski procedury z art. 7 traktatu europejskiego. Sejm dopiero w kwietniu, ale jednak przyjął jedyną związaną z tym ustawę, o KRS. Półtora miesiąca temu jednak dostał ją z powrotem z Senatu z poprawkami, które zablokowały cały proces. Mówiąc wprost - sprawa utknęła, a do senackich poprawek ani nie zamierza się w przewidywalnym terminie odnosić Sejm, ani nawet nie oceniła ich sejmowa komisja sprawiedliwości.
Także związane z kwestią praworządności dwie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym Sejm zaczął omawiać w burzliwej debacie dwa miesiące temu - i dotąd komisja także nie zebrała się w ich sprawie ani razu. Przeprowadziła tylko wysłuchanie publiczne, które nie jest debatą ani pracą legislacyjną, a sprowadza się właśnie do wysłuchania opinii tych, którzy chcą ją przed posłami wyrazić - i to na razie wszystko.
Osobliwością przestojów w sejmowych pracach w obu powyższych sprawach jest to, że po części związane są z angażującą posłów kampanią wyborczą, a potem także z efektem wyborów do Parlamentu Europejskiego. Komisja sprawiedliwości od kilku tygodni nie ma przewodniczącej, bo pełniąca tę funkcję Kamila Gasiuk Pihowicz została europarlamentarzystką, a jej następcy dotąd nie wybrano. Notabene ma nim zostać poseł Polski 2050 Paweł Śliz, który równocześnie został też zgłoszony jako kandydat Sejmu na członka Krajowej Rady Sądownictwa, także zresztą na miejsce zajmowane dotąd przez pos. Gasiuk Pihowicz.
Kilka miesięcy temu koalicja próbowała zrealizować zapowiedź zniesienia recept na pigułki "dzień po", czyli tzw. antykoncepcję awaryjną. Przez prezydenckie weto zamiar zrealizowała w dziwaczny sposób - nie tylko nie znosząc recept, ale wprowadzając nowe, wystawiane w aptekach. Sprawę usiłuje się teraz przedstawić jako rozwiązaną, co jest w oczywisty sposób nieprawdą.
Przed kwietniowymi wyborami samorządowymi Lewica rozpętała burzę ws. aborcji, wznosząc niedorzeczne w kontekście wyboru wójtów, burmistrzów, i radnych hasło "Te wybory są o aborcji!". Po wyborach cztery znoszące się nawzajem projekty ustaw autorstwa partii koalicji skierowano do I czytania, Sejm powołał do ich rozpatrzenia komisję nadzwyczajną... i tyle.
Komisja jak dotąd nie zdziałała nic, politycy tymczasem zaczęli już bój o zmianę zasad handlu w niedzielę.
Jego też nie skończyli, bo przełożyli głosowanie ws. dalszych prac, ponieważ znów się okazało, że nie są dogadani - i dla odmiany z podobną werwą zajęli się sprawą związków partnerskich.
Też jak dotąd bez efektu, bo nie ma w tej sprawie uzgodnionego projektu ustawy, ani nawet tego, czy będzie to projekt rządowy czy poselski.
Kiedy i to się okaże, koalicjanci zaangażują pewnie uwagę publiczności debatą na jakiś kolejny temat - i skupią się na nim na kolejne tygodnie.
Herbata nie robi się słodka od mieszania, tylko od dosypywania cukru. Nawet najzaciętsze debaty nie popchnęły do przodu spraw KRS i TK, nie doprowadziły do zniesienia recept, zmiany przepisów aborcyjnych ani nie zmieniły zasad handlu w niedzielę. Mówiąc wprost - warto wyciągnąć z tego wnioski i działać, zamiast gadać i porzucać kolejne tematy.
Prawdziwego mężczyznę poznaje się ponoć nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy.
A co może myśleć obywatel o Sejmie, który wiele podobno kluczowych spraw zaczyna, ale ich nie kończy?