Jesteście z nami lub przeciwko nam – te słowa prezydenta George’a Busha wyznaczyły na świecie linię podziału na państwa popierające Stany Zjednoczone i te, które opowiadają się po stronie terrorystów. Po 11 września 2001 roku Ameryka i świat poznały nowy termin, który stał się przyczyną i wytłumaczeniem dla wielu działań na wielką skalę – mowa o „wojnie z terroryzmem”.

REKLAMA

Patriot Act – wyrzeczenia na rzecz bezpieczeństwa

Doktrynę tę ogłosił George Bush w wystąpieniu z 20 września 2001 roku. Formalny wyraz znalazła ona w przyjętym w październiku dokumencie zwanym „Patriot Act”, czyli Ustawą Patriotyczną. Dawała ona więcej możliwości kontrolowania obywateli tak, by w przyszłości móc zapobiegać podobnym zamachom.

Zaostrzono zatem kontrole na lotniskach i w portach, na pokłady samolotów zabierani są uzbrojeni policjanci po cywilnemu. Przyjeżdżającym do Stanów Zjednoczonych obcokrajowcom pobiera się odciski palców. Powołane zostało także Ministerstwo Bezpieczeństwa Kraju, szczegółowo kontrolowane są międzynarodowe transfery pieniężne – wszystko, by wychwycić moment przygotowywania ewentualnych ataków na jak najwcześniejszym etapie.

Ustawa Patriotyczna jest jednak mocno krytykowana. To właśnie bowiem w oparciu o to prawo podsłuchiwano rozmowy amerykańskich obywateli – ujawnienie tego faktu wywołało za Oceanem wielką burzę. Poza tym „Patriot Act” legitymizuje przetrzymywanie od lat setek osób podejrzanych o terroryzm, które wciąż nie usłyszały żadnych oficjalnych zarzutów. Obrońcy praw człowieka uważają, że wymawianie się wojną z terroryzmem przez administrację Busha to po prostu łamanie prawa.

Jeżeli ktoś uważa, że polityka pozwalająca na torturowanie ludzie, to przestępstwo, to osoby, które wprowadziły i zatwierdziły tę politykę powinny odpowiadać za przestępstwo - tłumaczy Katherine Newell Bierman z organizacji Human Rigths Watch. Jej zdaniem, zanim zacznie się szukać winnych łamania praw człowieka, trzeba po prostu zmienić prawo – a do tego konieczna jest zmiana na szczycie władzy. Trudno oczekiwać, by administracja prezydencka sądziła sama siebie.

A o tym, jak coraz częściej postrzegana jest idea walki z terroryzmem, może świadczyć pojawienie się na rynku gry planszowej przypominającej znany „Monopol”: gracze mają do dyspozycji karty z kolejnymi ograniczeniami swobód, nie idą do więzienia, a są zsyłani do Guantanamo, a hotele zastąpiono polami naftowymi…

Polityczna gra zagrożeniem

Wojna z terroryzmem stała się sztandarowym hasłem republikanów i samego Busha. Amerykański prezydent po serii zamachów z 11 września zdołał skonsolidować wokół siebie naród, zdobyć jego poparcie dla własnych działań – nawet, jeżeli miały się one wiązać z wyrzeczeniem części swobód. To właśnie wojna z terrorystami, zewnętrznym wrogiem, który wciąż czai się w kryjówkach na wschodzie Afganistanu, w dużej mierze przyczyniła się do reelekcji Busha. Działanie tego mechanizmu można było prześledzić niedawno – tuż po udaremnieniu zamachów na pokładach samolotów pasażerskich lecących nad Atlantykiem. Spadające dramatycznie notowania Busha podskoczyły, gdy tylko pojawiła się realna wizja niebezpieczeństwa ze strony terrorystów.

Z drugiej jednak strony konsekwencją doktryny Busha jest wojna w Iraku – wciąż trwająca, krwawa i wymagająca zaangażowania zarówno sił, jak i środków finansowych. Konieczność doprowadzenia sprawy demokratyzacji Iraku do końca to jeden z argumentów, wysuwanych przez republikanów. Ich oponenci natomiast właśnie sprawę przeciągającej się operacji w Iraku wykorzystują jako argument przeciwko administracji Busha.

Oś zła, czyli lista wrogów

Po pokonaniu pierwszego wroga, jakim był reżim talibów w Afganistanie, George Bush nieco szerzej zakreślił listę krajów zagrażających Stanom Zjednoczonym. W swym orędziu ze stycznia 2002 roku po raz pierwszy powiedział o „osi zła” – krajach dążących do uzyskania broni masowego rażenia i mogących udostępnić ją terrorystom. Na liście znalazł się Irak, Iran i Korea Północna.

Bush zapowiedział krucjatę przeciwko tym krajom, jak również wszystkim, którzy będą wspomagać terrorystów, dostarczając im broni, funduszy czy schronienia.

Rok po zamachach z 11 września było już widać wyraźnie, że Stany Zjednoczone przygotowują się do ataku na Irak i ostatecznej rozprawy z reżimem Saddama Husajna. Tym razem jednak pomysł ten nie wzbudził już tak powszechnego poparcia wśród dotychczasowych sojuszników. Co więcej, koncepcja uderzenia na Irak nie podobała się części mniej radykalnych przedstawicieli prezydenckiej administracji.

Zobacz również:

W efekcie rozpoczęcie w 2003 roku ofensywy nad Tygrysem i Eufratem doprowadziło do podziału obozu zachodniego na dwa odłamy: Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię oraz ich sojuszników, w tym Polskę; a także przeciwników rozwiązania militarnego, czyli przede wszystkim Niemcy, Francję i Rosję. Rozdźwięki te były widoczne przez długi czas, dopiero teraz – w przypadku Berlina i Paryża - zaczynają się stopniowo zacierać.

Teraz pojawiają się głosy, że Stany Zjednoczone mogą planować uderzenie na Iran. Narasta bowiem napięcie związane z programem atomowym, prowadzonym przez Teheran. Z drugiej strony USA pracują nad ukończeniem tarczy antyrakietowej, która ma chronić Amerykę przed atakami z powietrza.

Świat na froncie walki z terroryzmem

Świat, choć zaczął dystansować się od amerykańskiej polityki militarnej walki z terroryzmem, został niejako wciągnięty w wymianę ciosów z organizacjami przygotowującymi kolejne ataki. Swój „11 września” miała indonezyjska wyspa Bali, Madryt, Londyn czy egipski kurort Szarm El-Szejk. Wszędzie tam doszło do krwawych zamachów, które wstrząsały nie tylko danym krajem, ale całym światem.

Terroryści, uderzający co jakiś czas w centra zachodniego świata, uświadamiali przywódcom państw konieczność sięgnięcia po środki podobne do tych, jakie zastosowano w Ameryce. W słynącej z poszanowania dla swobód Wielkiej Brytanii zaczęto mówić o konieczności wprowadzenia dowodów osobistych jako formy kontroli obywateli. ONZ natomiast już we wrześniu 2001 roku przyjęła rezolucję wzywającą wszystkie kraje m.in. do zamrażania kont bankowych wykorzystywanych przez terrorystów. Swój plan walki z organizacjami terrorystycznymi przygotowała także Unia Europejska.

Przy każdym ataku terroryści deklarowali, że ich akcja jest odwetem bądź zapowiedzią kolejnych zamachów w razie niespełnienia stawianych żądań. Nie zawsze kraje-ofiary były w stanie wytrzymać presję i nie ulec szantażowi.

Chyba najbardziej wyrazistym przykładem jest Hiszpania, która po atakach w Madrycie z 11 marca 2004 roku zdecydowała się wycofać swoje siły z Iraku. W kraju doszło także do zmiany władzy – komentatorzy ocenili, że to właśnie krwawe ataki przyczyniły się do porażki dotychczasowego premiera Jose Marii Aznara i kierowanych przez niego konserwatystów.

Polska a wojna z terroryzmem

Polska bardzo szybko odpowiedziała na apel George’a Busha i opowiedziała się po stornie walki z terroryzmem. Polscy żołnierze pojechali zarówno do Afganistanu, jak i potem do Iraku. W ten sposób Warszawa stała się jednym z najważniejszych sojuszników Stanów Zjednoczonych, ale jednocześnie znalazła się potencjalnie na celowniku terrorystów. Ataki na cywilizację Zachodu miały bowiem miejsce w krajach-partnerach USA: Hiszpanii i Wielkiej Brytanii.

W pojawiających się co i rusz taśmach z ostrzeżeniami przed kolejnymi atakami pojawiło się także przesłanie do Warszawy. Polskie władze jednak zapewniają, że w naszym kraju nie ma bezpośredniego zagrożenia zamachami terrorystycznymi.

Ostatnio Polska znów często wymieniana jest w kontekście walki z terroryzmem. Chodzi o sprawę rzekomych tajnych lotów CIA, w czasie których transportowano podejrzanych o terroryzm, a także tajnych więzień, w których mieli być przetrzymywani. Informacje, jakoby w procederze tym miała uczestniczyć Polska, pojawiły się w doniesieniach prasowych, a także w raporcie organizacji obrony praw człowieka, Human Right Watch. Polskie władze – zarówno obecne, jak i poprzednie – zaprzeczają tym doniesieniom.

Niedawno sprawa „czarnych punktów” odżyła – prezydent George Bush potwierdził bowiem, że część podejrzanych o terroryzm była przetrzymywana poza granicami USA. Jestem pewien, że ustalenie, gdzie znajdowały się te więzienia, to tylko kwestia czasu. Niestety wielu ludzi w Polsce uważa rozmowę na ten temat za niepatriotyczną. Ja uważam wręcz przeciwnie – prawdziwy polski patriota musi zdawać sobie sprawę, że jeżeli coś takiego było, to nie było to w interesie Polski - przekonuje Cem Ozdemir, wiceprzewodniczący specjalnej komisji Parlamentu Europejskiego do spraw tajnych więzień CIA. Śledczy komisji mają odwiedzić Polskę w listopadzie.