W czasie trwającej w Iraku wojny wielkie znaczenie dla morale Amerykanów mają korespondencje telewizyjne z linii frontu. Nie od dziś wiadomo, że relacje z konfliktów wojennych i pokazywanie ludzkich tragedii to najlepszy przepis na wysoką oglądalność. Jednak im dłużej trwają działania wojenne, tym większe są straty stacji telewizyjnych za oceanem.
Na początku wojny widzów wprawdzie przybyło, ale nie przybyło wpływów z reklam. Sieci telewizyjne, które – zwłaszcza w pierwszych dniach konfliktu – rezygnowały niemal całkowicie z normalnego programu, straciły dziesiątki milionów dolarów. NBC przyznała się nawet do 50 mln dolarów strat.
Rosną też w dziesiątki milionów dolarów koszty obsługi wojny, a wydatków nie pokrywają wpływy z reklam. A wszystko dlatego, że firmy rezygnują z kampanii reklamowych, czekając na bardziej sprzyjający okres.
Stopniowo rośnie też znużenie relacjami z frontu. Widzowie coraz częściej przełączają się na normalny program. Spada w związku z tym oglądalność 24-godzinnych programów telewizyjnych. Jak się przewiduje, dopiero kolejne dramatyczne wydarzenia – np. upadek Bagdadu – przyciągną przed ekrany telewizyjne większą widownię.
Coraz częściej słychać też głosy, że bezprecedensowy dostęp dziennikarzy do jednostek uczestniczących w konflikcie ma swe ujemne strony. Sprawia, że do widza dociera wręcz zbyt dużo, często fragmentarycznych informacji, a zbyt mało przejrzystej ich interpretacji.
FOTO: Archiwum RMF
22:40