Istotnym elementem pracy parlamentarnej komisji śledczej jest umiejętne łączenie skutecznego dociekania prawdy z przekonującym odegraniem swojej roli. Jeśli w żmudnym i sformalizowanym przedsięwzięciu jakim jest przesłuchanie, pojawiają się fragmenty zarówno skuteczne dochodzeniowo jak widowiskowe – ewidentnie mamy do czynienia ze znakomitym przygotowaniem, talentem, albo połączeniem jednego z drugim.

REKLAMA

Ewolucja komisji śledczych

Historia działania sejmowych komisji śledczych pełna jest kiepskich przedstawień, zbędnych tyrad, żałosnych demonstracji, bufonady zapewnień o "porażających" ustaleniach, których nikt nie pamiętał już dwa tygodnie później, i niedorzecznych sprzeczek stopniowo ewoluujących w stronę ordynarnego chamstwa.

Począwszy od pierwszej, łączącej skuteczność z nieosiągalną już dziś klasą komisji "rywinowej" najoględniej mówiąc - nie było coraz lepiej. Mimo powierzchownej grzeczności nadzwyczaj łatwo przechodzącej we wzajemne przekrzykiwanie się i wytykanie słabości intelektualnej, wzajemna wrogość członków komisji stała się główną częścią widowisk, organizowanych przez posłów. To nie śledczy gromadzili się dla wysłuchania tego, co miał do powiedzenia świadek, ale przesłuchiwane osoby były świadkami wymyślania sobie nawzajem przez członków komisji.

Bufonada górą

Wszystkie "ja panu nie przerywałem", "proszę wziąć na wstrzymanie", "gdyby pan przeczytał, to by pan wiedział" itp. dawno już zdominowały jakiekolwiek efekty działań komisji śledczych. Mamy zakochanego w sobie z wzajemnością posła, który potrafi zadać pytanie dłuższe niż cały czas, jaki ma na zadanie serii pytań, mamy gromadę uporczywie składających niedorzeczne wnioski teoretycznych prawników, mamy mówców gubiących się w gąszczu polskiej gramatyki, powrzaskujących byłych ministrów i profesorów o manierach woźnicy w kolonii karnej. Ta grupa, sądząc z zachowań i obyczajów, zwykle improwizuje to, co robi, z wnioskami i infantylnymi demonstracjami włącznie, motywowana głównie chęcią zwrócenia na siebie uwagi.

Praca w cieniu

Jest także kilka postaci tyleż dociekliwych i zapewne uczciwie do pracy przygotowanych, co jednak skromnych i niedoświadczonych, istniejących w tle zachwyconych sobą monstrów. Ich z kolei czas przychodzi w mniej efektownych momentach, kiedy nadchodzi pora na to, żeby zamiast wykazania się arogancją i agresją - ustalić jakieś fakty. Dopytać o istotny szczegół. Poprosić o doprecyzowanie sformułowania, daty czy nazwiska.

Trudno jeszcze określić, czy na pewno tylko do tej drugiej grupy należy były burmistrz Ustrzyk Dolnych, poseł Polski 2050 Bartosz Romowicz. Ów sejmowy debiutant podczas dzisiejszego przesłuchania doświadczonej prokurator dał dziś kilkunastominutowy popis dociekliwości, nieustępliwości i skuteczności w wyjaśnianiu szczegółów, na które nikt z pozostałych, dumnych z siebie śledczych nie zwrócił uwagi. Może nie odbijały im się w lustrach.

Talent albo przygotowanie

Poseł Romowicz nie podnosił głosu, nikogo nie obrażał, nie wyłączał mikrofonu, nie groził i trzymał się tematu. Posiadł więc umiejętności niedostępne dla większości kolegów z komisji. Jednocześnie kilkoma słowami pokazał też, że nie daje sobie dmuchać w kaszę kolegom ani ograć ogólnikami czy ucieczką od tematu - świadkowi. Zadawał pytania, słuchał odpowiedzi, rozumiał je i na ich podstawie zadawał kolejne pytania. Dla widzów musiało to być dość niebywałe.

Jak bardzo było to zaś zachowanie unikalne, można się było przekonać choćby przez to, że podczas wymiany zdań ze świadkiem stopniowo zamilkli wszyscy pozostali śledczy. Także ci, którym zwykle zupełnie nie przeszkadza w rozmowach i podnoszeniu głosu to, że akurat nie oni prowadzą przesłuchanie.

Młody poseł swoim przygotowaniem, opanowaniem i uwagą prawdopodobnie zdobył sobie dziś szacunek niejednego widza.

Ciekawe, jak poradzą sobie z tym spostrzeżeniem pozostali śledczy, którzy o szacunek zabiegają wrzaskiem i dziecinnymi manifestacjami.