Kompromis w sprawie zmian w umowie z Ukrainą stał się możliwy, bo Polska pokazała, że na unijnej scenie potrafi grać na wielu fortepianach. Polscy politycy potrafili wykorzystać dla interesów krajowych i Parlament Europejski, i Komisję Europejską, i spotkania na najwyższych szczeblach. Dziennikarka RMF FM w Brukseli odsłania kulisy negocjacji o import produktów z Ukrainy.
Sprawa zmian w umowie o bezcłowym handlu z Ukrainą jeszcze na początku marca wydawała się przegrana. Propozycja KE (z 31 stycznia) zawierała jedynie ograniczenia ilościowe na ukraiński cukier, drób i jaja. Te zapisy z wielkim trudem udało się wprowadzić komisarzowi ds. rolnictwa Januszowi Wojciechowskiemu, zresztą ku niezadowoleniu i oporom szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen oraz komisarza ds. Handlu Valdisa Dombrovskisa.
Wówczas nie dało uzyskać nic więcej i dokument umowy został wstępnie zaaprobowany na szczeblu ambasadorów UE. Takiej decyzji - wówczas bezskutecznie - sprzeciwiały się Polska, Słowacja i Węgry. Dopiero gdy w Europie wybuchły protesty rolników, polskie argumenty zaczęły powoli przemawiać do unijnych polityków. Cały czas jednak, kwestia wyliczania wysokości kontyngentów na ukraińskie artykuły rolne wydawała się niezwykle skomplikowana, a szanse na sukces polskich przedstawicieli w UE, oceniać można było w kategoriach misji niemożliwej.
Przełomowe było jednak przyjęcie przez Parlament Europejski 13 marca na sesji plenarnej poprawki europosła PO Andrzeja Halickiego, w której była mowa o uwzględnieniu w wyliczeniach roku 2021, gdy import z Ukrainy był niski. Propozycja KE przewidywała, że brana ma być pod uwagę średnia z ostatnich dwóch lat, gdy import był już wysoki. Poprawka Halickiego dotyczyła także poszerzenia listy artykułów objętych ograniczeniami o zboża czy miód. Zgłoszenie poprawki przez Halickiego okazało się dla unijnych urzędników dużym zaskoczeniem. Nikt nie brał pod uwagę takiego scenariusza.
"Stworzyła jednak fakt dokonany" - mówił wówczas RMF FM wysoki rangą unijny dyplomata. Komisja Europejska, a także główna sprawozdawczyni z ramienia Parlamentu Europejskiego Sandra Kalniete chciała, by umowa przeszła bez żadnych poprawek. Chodziło jej przede wszystkim o to, żeby wesprzeć Ukrainę, dać szybko wyraz swojej solidarności z zaatakowanym krajem i nie przeciągać dłużej sprawy. Uzyskanie dla poprawki Halickiego wymaganej liczby głosów w europarlamencie nie było jednak przesądzone, bo tydzień wcześniej - 7 marca - polscy eurodeputowani (między innymi Marek Belka) przegrali w głosowaniu. Zgłoszone przez nich poprawki, które stwarzały zbliżone rozwiązania do tych zaproponowanych przez Halickiego - upadły.
Gdyby upadła też poprawka Halickiego, w umowie obowiązywałby tekst, który zaproponowała Komisja Europejska - bez dodatkowych limitów w imporcie z Ukrainy.
Do akcji wkroczył polski minister rolnictwa. Czesław Siekierski przekonywał Donalda Tuska, że rola premiera w politycznej ofensywie może mieć kluczowe znaczenie. Szef rządu był jednak nastawiony z początku sceptycznie do sprawy. Po niejednokrotnie burzliwych wymianach między premierem i ministrem - Tusk w końcu przejrzał na oczy i zaangażował się osobiście.
Bez tego wsparcia postęp byłby niemożliwy. Jak twierdzą źródła RMF FM w Brukseli, kluczowa była rozmowa premiera Tuska z prezydentem Francji podczas spotkania Trójkąta Weimarskiego 15 marca. "Macron wówczas niewiele wiedział o umowie z Ukrainą i nie miał pojęcia o znaczeniu 2021 jako roku referencyjnego, który znacznie obniża poziom ukraińskiego importu"- przekazał naszej dziennikarce rozmówca w Warszawie. "Szybko jednak zrozumiał, że także Francja może coś ugrać na poparciu Polski w tej grze" - dodał. Tak ukształtował się skonsolidowany zespół polsko-francuski.
Poprawka Halickiego wymusiła konieczność negocjacji między PE, Radą UE a KE. W wyniku nocnych rozmów 20 marca eurodeputowani dopisali do listy ukraińskich artykułów objętych ograniczeniami nowe towary rolne: owies, kukurydzę, kaszę i miód. Nie udało się jednak wówczas uzyskać zapisu o "roku 2021" i dopisać do listy pszenicy. I wtedy po raz pierwszy Polska i Francja wspólnie zgłosiły sprzeciw, powodując brak poparcia dla kompromisu zawartego wcześniej z Parlamentem Europejskim. Paryż i Warszawa zażądały dopisania "roku 2021" jako do okresu referencyjnego, zawnioskowały także o uwzględnienie pszenicy i jęczmienia na liście ograniczeń importowych.
Stało się jasne, że sprawa trafi na szczyt unijnych przywódców. W piątek 22 marca na szczycie UE w Brukseli zarówno prezydent Francji Emannuel Macron jak i premier Donald Tusk przedstawili unijnym liderom sprawę konieczności zmian w umowie z Ukrainą. Rozmowy odbywały się oficjalnie podczas sesji, ale także w kuluarach. Tusk i Macron nie mieli łatwej przeprawy, bo prezydent Zełenski zwrócił się wówczas do przywódców UE sugerując, że ci którzy chcą zmniejszyć import towarów rolnych z Ukrainy - zmniejszają zdolności Kijowa do obrony, powodując uszczuplenie dochodów, które Ukraińcy mogą przeznaczyć na zbrojenia.
Po szczycie, w piątek prezydent Francji na konferencji prasowej znał już wszystkie detale umowy z Ukrainą i mówił bardzo szczegółowo o postulatach Polski i Francji, czyli o roku 2021 i wpisaniu na listę pszenicy. Belgijska prezydencja jednak nie od razu zauważyła, że stanowiska wielu krajów znacznie się zmieniły także w wyniku rolniczych protestów i zbliżających się wyborów do PE.
Belgowie wciąż nie chcieli otwierać umowy. Próbowali nawet przekonywać, że Macrona na szczycie nikt nie poparł, nawet Tusk. W ten sposób próbowali wbić klin między Paryż a Warszawę. A prawda była taka, że premier Tusk uzyskał na szczycie zapis, że umowa o bezcłowym handlu z Ukraina zostanie przedłużona po raz ostatni. Resztę załatwiał w kuluarach polski ambasador przy UE Piotr Serafin.
Przeciwni otwieraniu umowy wciąż byli Niemcy, Holandia i kraje Północy Europy. Przedstawiciele tej koalicji argumentowali, że z jednej strony wydaje się miliardy euro na pomoc Ukrainie, a z drugiej tam, gdzie może ona sama zarobić, chce się pozbawiać jej źródeł dochodu.
W poniedziałek po szczycie (25 marca) belgijska prezydencja próbowała po raz drugi przeforsować poprzednie porozumienie - uzgodnione z PE, a więc bez dodatkowych zapisów o roku 2021. I to się znowu nie udało. Po stronie Polski i Francji wystąpiły wszystkie kraje sąsiadujące z Ukrainą, a do nich dołączyły Włochy, Chorwacja i Słowenia. "Mamy mniejszość blokującą" - zakomunikował we wtorek francuski minister rolnictwa.
Taka silna koalicja wymusiła na Belgach większą elastyczność. W rezultacie sami przedstawili kompromisową propozycję, która jeszcze przed szczytem była wymieniana w KE jako możliwe rozwiązanie ostateczne. Chodzi o uwzględnienie w umowie o handlu z Ukrainą połowy roku 2021, czyli od czerwca, co oznacza i tak spore ograniczenie ukraińskiego importu.
"Belgijska prezydencja posłuchała w końcu głosów krajów członkowskich i pójdzie z tym kompromisem do Parlamentu Europejskiego" - podsumował anonimowo unijny dyplomata. W negocjacjach tego typu nigdy nie osiąga się wszystkiego, co się chce - na tym polega współpraca w ramach UE. Polska po raz pierwszy od 8 lat pokazała natomiast, że jest w stanie skutecznie zabiegać w UE o swoje interesy negocjując na różnych szczeblach. Polscy przedstawiciele zagrali na brukselskiej scenie na wielu fortepianach i śmiało można powiedzieć, że zebrali tego plony.