Premier Blair i prezydent Bush twierdzą, że mają wspólną wizję przyszłego Iraku. Problem w tym, że bez zatwierdzenia jej przez ONZ wizja ta w oczach Irakijczyków będzie jednoznaczna z narzuconą, obcą administracją, działającą na dodatek pod osłoną okupacyjnych armii.
Amerykański prezydent George Bush i brytyjski premier Tony Blair spotkali się w Irlandii Północnej, by uzgodnić powojenną przyszłość Iraku. Irakijczycy sami zaczną rządzić Irakiem, kiedy tylko będzie to możliwe - obiecali dwaj przywódcy prowadzący wojnę z reżimem Saddama Husajna. Obaj przywódcy podkreślili także, że w odbudowie państwa znaczną role powinna odegrać ONZ.
Są to jednak deklaracje bardzo ogólne, gdyż nie powiedziano ani słowa na temat tego, jak dokładnie powinno wyglądać zaangażowanie ONZ W Iraku. Nie wiadomo, czy ONZ będzie odpowiedzialna jedynie za organizowanie i dystrybucję pomocy humanitarnej, czy też może będzie miała wpływ na formowanie tymczasowego rządu irackiego. A jeśli tak, to w jakim zakresie.
Brytyjscy komentatorzy podkreślają, że współpraca z ONZ leży w interesie USA. Dalsza obecność żołnierzy w Iraku musi być w końcu prawnie usankcjonowana, a władza jak najszybciej przekazana Irakijczykom. W przeciwnym razie zamerykanizowany Irak stanie się 25-milionowym państwem w samym sercu Bliskiego Wschodu, darzonym nieufnością przez sąsiadów.
Jak zauważają komentatorzy, Waszyngton nie ukrywa własnej, rosnącej niechęci wobec Syrii i Iranu. M.in. dlatego zwierzchnictwo ONZ jest w tym przypadku niezbędne. Bez zaangażowania tej organizacji w dzieło politycznej odbudowy Iraku, wojska koalicji będą w oczach świata arabskiego jedynie broniły interesu amerykańskich firm. Poza tym rząd w Bagdadzie pod kuratelą Waszyngtonu może się okazać kolejnym, znienawidzonym przez Irakijczyków reżimem.
FOTO: Archiwum RMF
23:25