Po wyborach prezydenckich z 9 sierpnia sytuacja mediów niezależnych na Białorusi, która wcześniej była zła, stała się po prostu katastrofalna – przekonuje Aleh Ahiejeu, prawnik i wiceszef białoruskiego Niezależnego Stowarzyszenia Dziennikarzy (BAŻ). Zatrzymania, nieuzasadnione kary, przemoc wobec dziennikarzy, bezkarność milicji, niewydawanie akredytacji i pozbawianie jej – to problemy, które wymienia Ahiejeu, opisując obecną sytuację białoruskich mediów.

REKLAMA

Przekroczono już wszelkie granice i w sumie władza nie przestrzega już żadnych przepisów, począwszy od tego, że nie są wszczynane postepowania za łamanie praw dziennikarzy, po przypadek, kiedy dziennikarkę (Naszej Niwy - PAP) postrzelono z bliskiej odległości - oświadczył Ahiejeu, nawiązując do rozpędzenia protestu przez specnaz wojsk wewnętrznych Ałmaz 10 sierpnia w Mińsku.

Przy ogólnej orientacji władz na represje, którą obserwowaliśmy od lat, takiego ich poziomu jak teraz, jeszcze nie było
ocenia prawnik.

Według Ahiejeua "sytuacja dziennikarzy jest wskaźnikiem tego, jak ogólnie zmieniły się relacje pomiędzy państwem a społeczeństwem".

W ciągu całej kampanii wyborczej, czyli od maja do sierpnia, zarejestrowaliśmy ponad 170 przypadków złamania praw dziennikarzy, a obecnie do zatrzymań dochodzi praktycznie codziennie
- mówi prawnik.

Opisując ogólną sytuację, nie dotyczącą tylko dziennikarzy, ocenia, że "sięgnęła ona dna" w okresie najbrutalniejszych działań struktur siłowych w pierwszych dniach protestów powyborczych. Gdy znajdowane są ciała ludzi, którzy wcześniej byli torturowani, gdy na nagraniach widać funkcjonariuszy, strzelających do ludzi, gdy setki ludzi poddano torturom - wskazuje.

Chodzi o brutalne pobicia, których ofiarą padali także dziennikarze. Odnotowaliśmy sytuacje, gdy nad reporterami znęcano się dodatkowo właśnie dlatego, że byli oznaczeni jako media. Wielu z nich nie chce tej informacji upubliczniać, ale my w BAŻ te sytuacje dokumentujemy - zapewnia Ahiejeu.

W pierwszych trzech dniach protestów powyborczych, 9-11 sierpnia, 54 dziennikarzy spędziło w areszcie dłużej niż trzy godziny, czyli nie były to "tradycyjne" zatrzymania pod pretekstem kontroli dokumentów w celu odizolowania od jakichś wydarzeń. Zatrzymywano przedstawicieli mediów, tak jak pozostałych obywateli, na dłuższy okres i dochodziło do sytuacji, że przez kilka dni nie były znane miejsca ich pobytu.

Odmowy udzielenia akredytacji, za które odpowiada MSZ

Kolejny problem, który odnotował BAŻ to masowa odmowa akredytacji mediów zagranicznych, za którą odpowiada MSZ Białorusi. Chodzi nawet nie o odmowę akredytacji, a o nieprzystąpienie do rozpatrzenia aplikacji przez odpowiednią komisję (jako przyczynę podano sytuację z Covid-19 - PAP) - podkreśla Ahiejeu. Takich przypadków było ponad 100. Ponadto BAŻ zna ponad 50 przypadków niewpuszczenia do kraju dziennikarzy zagranicznych bez akredytacji oraz ok. 15 przypadków deportacji reporterów za pracę bez tego dokumentu.

Jest problem bezkarności tych, którzy dokonywali przestępstw wobec dziennikarzy. Nie ma nawet próby zrobienia wrażenia, że ktoś chce chronić ofiary tortur, w tym dziennikarzy - zaznacza prawnik. BAŻ składał do Komitetu Śledczego kilkadziesiąt zawiadomień o popełnieniu przestępstwa. Podobnie jak w przypadku kilkuset innych ofiar tortur, o których informowało centrum Wiasna, nie wszczęto dotąd ani jednego postępowania karnego.

Nikt z tych, kto znęcał się nad ludźmi, do dzisiejszego dnia nie poniósł żadnej odpowiedzialności
- zaznacza Ahiejeu.

Wydaje się, że celem tych wszystkich działań jest maksymalne ograniczenie, a najlepiej usunięcie innego niż oficjalne spojrzenia na to, co się dzieje. Propagandę państwową, wzmocnioną przez propagandzistów rosyjskich władze chcą uczynić jedynym źródłem informacji, by "oczyścić" przestrzeń informacyjną - ocenia.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Świadkowie w kominiarkach. Pokazowe procesy białoruskich dziennikarzy

Władze wyłączają internet, blokują strony, zatrzymują dziennikarzy

Strony internetowe mediów niezależnych są blokowane. Władze wyłączały też internet. Jednocześnie, jak wskazuje Ahiejeu, bez najmniejszych przeszkód pracują na Białorusi ekipy rosyjskiej telewizji RT, którą prezydent Alaksandr Łukaszenka zaprosił do kraju, by zdusić tlący się bunt w mediach państwowych. Specjaliści RT trafili m.in. do Biełteleradiokompanii i tam obsługują najważniejsze tematy.

Świadkowie opisali sytuację, gdy podczas masowego zatrzymania reporterów, w ręce milicji trafili również ludzie z RT. Funkcjonariusz w cywilu poinstruował natychmiast, by ich wypuścić i dać im pracować - powiedział PAP Ahiejeu.

W białoruskiej koncepcji bezpieczeństwa narodowego jest rozdział o bezpieczeństwie informacyjnym. Używając tej logiki, to co obserwujemy obecnie, jest informacyjną kapitulacją. Rosyjska propaganda działa u nas jak na swoim terenie - zaznaczył.

Jak dodał, w swojej pracy milicja używa komendy "Zlikwidować obrazek", która zapowiada, że najpierw zostaną zatrzymani dziennikarze, a potem rozpędzeni protestujący.

Poza stolicą, gdzie nie ma dużego doświadczenia w rozganianiu pokojowych protestów, obserwowaliśmy coś odwrotnego. W Hancewiczach (w obwodzie brzeskim - PAP) przed wyborami protest najpierw rozpędzono, a dopiero potem - i to na żywo - zatrzymano dziennikarzy, bijąc ich. Potem na nagraniu jest monolog naczelnika milicji, który nie może wyłączyć kamery i dzwoni do kolegów po instrukcje - relacjonuje Ahiejeu.

Dziennikarz nie jest na Białorusi chroniony. W ustawodawstwie mówi się o konieczności zapewnienia dziennikarzowi bezpieczeństwa i możliwości wykonywania pracy. W praktyce dziennikarz jest jeszcze bardziej narażony niż zwykły obywatel
podkreśla prawnik.


Wskazuje, że art. 189 białoruskiego kodeksu karnego mówi o odpowiedzialności za utrudnianie pracy dziennikarzowi. Grozi za to kara do trzech lat pozbawienia wolności. Jeszcze nigdy nie wszczęto dochodzenia z tego artykułu - twierdzi Ahiejeu. Według białoruskiej konstytucji niedopuszczalna jest "monopolizacja mediów przez państwo, stowarzyszenia społeczne czy obywateli oraz cenzura".