"Sprawdziły się słowa Szymona Kołeckiego: na igrzyskach dźwiga się głową, nie mięśniami i ciałem" - przyznał mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów Adrian Zieliński. 23-latek zdradził, że zdobycie medalu będzie świętował dopiero w sobotę. "Mieszkam razem z bratem Tomaszem, który jutro stanie na olimpijskim pomoście. Startować będzie też Arsen Kasabijew. Nie chcę im przeszkadzać. Ale jutro mogę już świętować" - podsumował.

REKLAMA

Polska Agencja Prasowa: Wspaniały piątkowy wieczór w polskiej ekipie. Po pana złotym medalu, na najwyższym stopniu podium stanął też Tomasz Majewski w pchnięciu kulą.

Adrian Zieliński: Bardzo się cieszę i gratuluję Tomkowi. To jest polski dzień na olimpiadzie.

Najtrudniejszym momentem w zawodach była pierwsza niezaliczona próba w podrzucie ze sztangą ważącą 206 kg?

Byłem zdziwiony, ale sędziowie różnie opiniują podejścia. Niektóre są ładne i czyste, a oni widzą błędy techniczne. Nie wiem, czy mają spaczone oczy, może powinni udać się do okulisty. Światowa federacja powinna zmienić przepisy, bo przecież chodzi o to, aby sztanga była w górze.

Wydawał się pan bardzo spokojny na olimpijskim pomoście.

A jaki miałem być? Już na rozgrzewce trener mówił: jesteś spokojny, będzie dobrze. Wiedziałem, że trzeba podnieść 211 kg, bo ten wynik daje medal, nie sądziłem tylko, że złoty. Kolejni zawodnicy podchodzili do sztangi i się wykruszali.

Mógł pan uzyskać więcej niż 385 kg w dwuboju?

Byłem świetnie przygotowany, ale w rwaniu popełniłem błąd techniczny. Zaś w podrzucie sztanga mi nie "ważyła". Gdybym wcześniej zaliczył 211 kg, to może poszedłbym na wynoszący 215 kg rekord olimpijski, aby postawić kropkę nad i.

Kto był najtrudniejszym przeciwnikiem?

Kandydatów do medalu było sześciu, a nawet ośmiu. Na podium stanęli ci, którzy wykazali się największą odpornością psychiczną. Jakiś czas temu Szymon Kołecki, mistrz olimpijski z Sydney, powiedział mi: "na igrzyskach dźwiga się głową, nie mięśniami i ciałem". Miał rację.

Byłem przygotowany na krążek każdego koloru, ale też na miejsce poza czołową trójką. Zdawałem sobie sprawę, jak silna jest stawka. Dlatego pogodziłbym się z faktem, gdyby zabrakło mnie w gronie najlepszych.

Kiedy będzie pan świętował?

Na pewno nie dziś, ponieważ mieszkam razem z bratem Tomaszem, który jutro stanie na olimpijskim pomoście. Startować będzie też Arsen Kasabijew. Nie chcę im przeszkadzać. Ale jutro mogę już świętować.

Jakich wskazówek udzieli pan bratu?

Jesteśmy emocjonalnie bardzo związani, ale podnoszenie ciężarów jest sportem indywidualnym. Lepiej niech każdy podąża według własnych zasad, nic nie można nikomu narzucać.

Odebrał pan już pierwsze gratulacje z Polski?

Napływają smsy, słyszałem też, że dzwoni telefon, ale nie mogłem odebrać, bo zaraz była dekoracja. Kibice chcieli mi wręczyć flagę biało-czerwoną, jednak na takiej imprezie nie mogłem jej zabrać ze sobą na ceremonię.

Komu dedykuje pan złoty medal?

Wiele osób przyczyniło się do mojego sukcesu - trenerzy, rodzina, dziewczyna, Kołecki i inni. Chciałbym go jednak dedykować zmarłemu trenerowi Ireneuszowi Chełmowskiemu. To dla ciebie trenerze.

Przyćmił pan dziś Kołeckiego?

Nie, Szymon jest wielką postacią i mam nadzieję, że wróci do dźwigania.