Podczas pierwszego powyborczego wiecu były prezydent USA Donald Trump podtrzymał swoje okarżenia na temat przegranych przez siebie wyborów w 2020 r., nazywając je "skradzionymi" i "zbrodnią stulecia". Zaprzysiągł też, że nigdy nie porzuci "walki o prawdę".
"Wygraliśmy te wybory z ogromną przewagą. Ja to wiem, wy to wiecie i fake news media też to wiedzą" - mówił Trump w sobotę wielotysięcznemu tłumowi zgromadzonemu w Wellington, w stanie Ohio, na przedmieściach Cleveland.
Jak dodał, uważa przegrane przez siebie wybory za "zbrodnię stulecia" i "hańbę". "Ze względu na wszystkie złe rzeczy, które później się stały...ludzie giną na granicy" - mówił.
Trump zapowiedział, że "nigdy nie porzuci walki o prawdę" na temat wyborów, bo bez tego Republikanie nie będą mogli wygrać.
"W 2024 r. być może nie będziemy mieli już w ogóle kraju" - ciągnął Trump. Przez kilkadziesiąt minut wymieniał rzekome przypadki fałszerstw wyborczych, powołując się m.in. na rzekome ustalenia Mike'a Lindella, szefa firmy produkującej poduszki MyPillow.
Lindell, wobec którego toczą się pozwy o zniesławienie dwóch firm produkujących maszyny i oprogramowania do głosowania, jest obecnie czołowym głosicielem teorii spiskowej na temat wyborów. Twierdził też, że Trump zostanie jeszcze w tym roku przywrócony na urząd prezydenta.
Trump twierdził, że 5 miesięcy po objęciu rządów, administracja Bidena jest "totalną i kompletną katastrofą".
"Przestępczość szybuje w górę, nielegalni imigranci zalewają nasze granice (...) szkoły (...) są lewicowymi obozami indoktrynacji (...) Chiny, Rosja i Iran upokarzają nas. Biden niszczy nasz kraj na naszych oczach" - przekonywał były prezydent.
Poza kwestią rzekomo sfałszowanych wyborów, Trump najwięcej uwagi poświęcił kwestii imigracji i największego od lat przypływu osób próbujących nielegalnie przekroczyć granicę. Oskarżał Bidena o "rozmontowanie obrony naszej pięknej granicy" i "oddanie suwerenności", oraz wpuszczanie do kraju "morderców i dilerów narkotykowych".
"Inne kraje otwierają swoje więzienia, wysyłając ludzi na naszą granicę, bo tam nawet nikt ich nie sprawdza" - zarzucał były prezydent. Cytując znany z poprzednich wieców wiersz "Wąż", porównał imigrantów do węża, który ugryzł kobietę, która przyjęła go do domu.
Trump zarzucał nowej administracji, że daje się upokarzać państwom, które ponownie śmieją się z USA. Podkreślał, że za jego rządów Ameryka była "szanowana", a on sam miał "świetne relacje" z Władimirem Putinem, Xi Jinpingiem i Kim Dzong Unem, który podczas jego rządów "mówił o nas piękne rzeczy", lecz po zmianie rządów w USA już tego nie robi.
Odniósł się też do kwestii Nord Stream 2, przypominając swoje słowa skierowane do Angeli Merkel podczas szczytu NATO. "Powiedziałem jej - mieliśmy dobre relacje, ona jest twarda i mądra, ale mieliśmy dobre relacje - Angela. Bronimy cię przed krajem, któremu płacicie miliardy i miliardy dolarów... Ona tylko się uśmiechała, bo wiedziała" - opowiadał były prezydent.
Pretekstem wystąpienia Donalda Trumpa było udzielenie poparcia w republikańskich prawyborach Maksowi Millerowi przeciwko kongresmenowi Anthony'emu Gonzalezowi.
Gonzalez był jednym z nielicznych Republikanów, którzy zagłosowali za impeachmentem Trumpa. Były prezydent nazwał go "zdrajcą, sprzedawczykiem i nieudacznikiem".
Sobotnie przemówienie było pierwszym w serii planowanych wystąpień Trumpa w najbliższym czasie. Następne ma odbyć się w Sarasocie na Florydzie 3 lipca, dzień przed amerykańskim Świętem Niepodległości.