Szef niemieckiego Urzędu Ochrony Konstytucji Hans-Georg Maassen broni swoich służb przed krytyką w związku z zamachem terrorystycznym w Berlinie, w którym zginęło 12 osób. Jego zdaniem, władze odpowiedzialne za bezpieczeństwo nie popełniły błędów.
Uważam, że władze odpowiedzialne za bezpieczeństwo, przede wszystkim policja, zrobiły wszystko co było w ich mocy, by właściwie ocenić zagrożenie ze strony (Anisa) Amriego. Musimy jednak sobie jasno powiedzieć, że żyjemy w państwie prawa, co oznacza, że musimy przestrzegać ram prawnych - powiedział Maassen w wywiadzie dla agencji dpa.
Maassen wyjaśnił, że chociaż Amri uznany został za osobę niebezpieczną, to nie oznacza to, że mógł być obserwowany przez całą dobę siedem dni w tygodniu lub aresztowany. Obserwacja podejrzanego nie potwierdziła informacji, że zamierza kupić broń i dokonać zamachu - zaznaczył szef kontrwywiadu. Dowody były słabe. Nie mieliśmy powodu, by go jako islamistę aresztować - dodał.
Z analizy służb wynika, że na terytorium Niemiec przebywa ponad 1200 potencjalnych islamskich zamachowców. Zespół obserwujący jednego podejrzanego liczy dziesięć osób - ujawnił Maassen. W przypadku obserwacji przez całą dobę przez dłuższy okres konieczne są cztery, a nawet sześć takich grup - powiedział szef kontrwywiadu, zaznaczając, że możliwości służb są ograniczone.
W Niemczech środowisko salafitów, czyli zwolenników radykalnego odłamu islamu, liczy ponad 9,7 tys. osób. Kilka lat temu było ich 3,8 tys. - powiedział Maassen, dodając, że środowisko to podlega dużym zmianom, staje się coraz mniej centralistyczne, a bardziej lokalne. Nie mamy już do czynienia z dwoma, trzema czy czterema przywódcami, którzy mają decydujący głos. Jest wiele osób, które dominują w środowisku, a my musimy wszystkich mieć na oku - wyjaśnił.
Wiele grup komunikuje się ze sobą za pomocą internetu lub WhatsApp - dodał Maassen. Radykalny odłam islamu jest atrakcyjny dla młodych mężczyzn, którzy pochodzą często ze środowisk przestępczych. Szukają oni prostej ideologii, która przedstawia świat w biało-czarnych barwach - tłumaczy Maassen w rozmowie z dpa.
Pochodzący z Tunezji Amri wjechał 19 grudnia porwaną polską ciężarówką w tłum na jarmarku bożonarodzeniowym w Berlinie. Zastrzelił polskiego kierowcę i zabił jedenastu uczestników jarmarku. Ponad 50 osób zostało rannych. Cztery dni później zamachowca zastrzelili niedaleko Mediolanu włoscy policjanci. Podczas pobytu w Niemczech Amri posługiwał się 14 różnymi nazwiskami. Przemieszczał się swobodnie po całym kraju.
(mpw)