​Oficer dawnego Biura Ochrony Rządu, który w 2017 roku brał udział w wypadku kolumny wiozącej premier Beatę Szydło, twierdzi, że w śledztwie funkcjonariusze składali fałszywe zeznania - informuje "Gazeta Wyborcza". Przypomnijmy, że sąd w Oświęcimiu wydał wyrok, zgodnie z którym kierowca seicento, które limuzyny musiały ominąć, jest winny nieumyślnego spowodowania wypadku.

REKLAMA

Do wypadku kolumny rządowej wiozącej ówczesną premier Beatę Szydło doszło 10 lutego 2017 roku. Trzy pojazdy wyprzedzały w Oświęcimiu fiata seicento. Jego 21-letni kierowca przepuścił pierwszy samochód, a następnie zacząć skręcać w lewo i uderzył w auto ówczesnej szefowej rządu. Limuzyna wjechała w drzewo, poszkodowana została Szydło oraz funkcjonariusze BOR.

Po długim śledztwie i procesie w lipcu 2020 roku Sąd Rejonowy w Oświęcimiu zdecydował, że kierowca seicento Sebastian Kościelnik jest winny nieumyślnego spowodowania wypadku drogowego. Wyrok jest nieprawomocny, a obrona zapowiadała apelację.

W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Piotr Piątek, były oficer BOR, który był w grupie funkcjonariuszy jadących z Beatą Szydło w rządowej kolumnie w lutym 2017 roku, wyznał, że on i inni BOR-owcy składali fałszywe zeznania. Wszyscy funkcjonariusze mieli zapewniać śledczych, że kolumna jechała prawidłowo, używając sygnałów świetlnych i dźwiękowych. Piątek przekonuje, że to nie była prawda, a on i inni funkcjonariusze za wiedzą przełożonych porozumieli się, by składać fałszywe zeznania.

Były ochroniarz Beaty Szydło: Nie mogłem dłużej z tym żyć

Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Fatalnie się z tym czuję, nie mogłem dłużej z tym żyć - mówi Piątek.

Kolumnę można uznać za uprzywilejowaną, gdy ma włączone sygnały świetlne i dźwiękowe. Świadkowie zapewniali, że dźwięków nie było i podobnie uznał sąd w Oświęcimiu. Stwierdził, że kierowca BOR również złamał przepisy, ale nie postawiono mu zarzutów, a prokuratura nie chciała prowadzić w tej sprawie śledztwa.

Były oficer BOR powiedział, że sygnałów dźwiękowych nie włączano najprawdopodobniej ze względów wizerunkowych. Żeby ludzie nie widzieli, że władza "się wozi i panoszy". Za każdym razem, gdy jeździłem do domu pani premier, nie włączaliśmy syren. Jechaliśmy po cichu, żeby nie wzbudzać sensacji - mówi.

Piątek mówi, że fałszywe zeznania składał, gdyż wiedział, że musi to robić, jeśli chce "dalej pracować i awansować". Taką wersję miał przekazać mu dowódca zmiany. On zarządził, jak mamy jechać i jak mamy mówić... To nie było mówione wprost. Raczej "Piotrek, wiesz jak było", "wiesz, jak będzie dobrze dla nas", "wiesz, jak mówić" - mówi "GW".

Były funkcjonariusz BOR/SOP Piotr Piątek, jako osobista ochrona premier, jechał w pierwszym samochodzie w kolumnie. Beata Szydło siedziała w drugim, audi A8.

Zdaniem mecenasa Władysława Pocieja, obrońcy oskarżonego o spowodowanie wypadku Sebastiana Kościelnika, nowe fakty ujawnione przez byłego funkcjonariusza mogą mieć fundamentalne znaczenie dla rozstrzygnięcia w procesie o winie za spowodowanie wypadku. Biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych stwierdzili, że jeśli były sygnały dźwiękowe, to sprawcą jest Sebastian, ale jeśli ich nie było, to pojazd nie był uprzywilejowany i odpowiedzialność ponoszą Sebastian i kierowca BOR - zaznacza adwokat w rozmowie z gazetą.

Jak ujawnił niedawno senator Krzysztof Brejza KO, warta 2,5 mln zł limuzyna premier Szydło do dzisiaj rdzewieje na policyjnym parkingu.