Ulice w holenderskich miastach praktycznie wyludniły się. Od niedzieli obowiązuje w tym kraju całkowity lockdown, który pokrzyżował świąteczne plany milionów ludzi.
Do 14 stycznia w Holandii obowiązuje całkowity lockdown. Otwarte są jedynie supermarkety, apteki, drogerie, biblioteki i szkoły nauki jazdy.
Ogłaszając z dnia na dzień decyzję o lockdownie premier Mark Rutte mówił, że było to "nieuniknione z powodu piątej fali, wywołanej przez wariant Omikron, który już nas zaatakował".
Zgodnie z zasadami ogólnonarodowego lockdownu zamknięta jest większość sklepów oraz restauracje, bary, salony fryzjerskie, siłownie, kina, teatry i muzea.
Gospodarstwa domowe będą mogły gościć nie więcej niż dwie osoby, także maksymalnie dwie osoby będą mogły ze sobą przebywać na zewnątrz.
Ten ostatni przepis sprawił, że policja użyła w niedzielę armatek wodnych wobec tysiąca kibiców zgromadzonych przed stadionem w Rotterdamie, gdzie przy pustych trybunach rozgrywany był mecz między Feyenoord a Ajax Amsterdam.
Efekt wprowadzenia lockdownu widać na zdjęciach. Wyludnione ulice, puste pasaże handlowe - i to na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia.
Właściciele sklepów są załamani. Twierdzą, że Holendrzy i tak zrobią zakupy, tyle że w sąsiedniej Belgii albo w Niemczech. Tym bardziej, że minister zdrowia rządu w Berlinie - mimo fali zakażeń Omikronem - wykluczył lockdown przed świętami.